piątek, 1 lipca 2016

|10| Up&Up.

~Louis~
Krążyłem po mieście, które przez krótki czas było moim domem. Nic się nie zmieniło. Niczego nowego nie zauważyłem, a może nie chciałem zauważyć. Ludzie wciąż się gdzieś śpieszyli, gnali przed siebie nie zwracając uwagi na istotne rzeczy. Nie potrafili się zatrzymać i docenić tego, co ich otaczało, co posiadali. Zapominali, że gdy zwolnią najmniejsza rzecz sprawi im radość. Za to szukali ucieczki w pracy i problemach. Nie rozumiałem ludzi, a byłem Aniołem. Może niegdyś przychodziło mi to łatwiej, ale teraz czułem, że gubię się w ich zachowaniu, że nie pojmuję tego. Mieli tyle do stracenia i nie walczyli. Przecież czasu nie dało się zatrzymać. Trzeba było korzystać z każdej minuty życia. Dlaczego tego nie robili? Marnowali szansę.
Westchnąłem kolejny raz, mijając uczelnię, w której spędzałem tak wiele czasu, tam poznałem Lullaby i odkryłem prawdziwe życie. Rok na ziemi zmienił moje nastawienie, obudził uczucia. Prawie kolejny rok spędziłem w Niebie, tłumacząc się z własnego postępowania i obserwując Lullaby z góry. Dlaczego znów znalazłem się na ziemi? Bo Gabriel mi ufał. Mimo wszystkiego, co zrobiłem, podnoszę konsekwencje i on o tym wie. Będąc w Niebie, nie widzimy dosłownie wszystkich rzeczy, jakie się dzieją. Nawet jak kogoś obserwujemy. Tym bardziej nie słyszymy. Evan był niebezpieczny, ale będąc na górze, nie mogłem wiedzieć, co planuje. Musieliśmy zadbać o to, by się dowiedzieć. Dlatego wysłano mnie. Idąc wczoraj na jego zebranie wiele się dowiedziałem. Jego chory plan mógł skrzywdzić ludzi, zwłaszcza kobiety. Byłem pierwszym od setek lat, który stworzył półanioła. Zrobiłem to nieświadomie, ale moje dziecko nigdy nie miało stać się niebezpieczeństwem dla świata. Jeśli Upadły, w którym narodził się gniew, zło, stworzy potomka, nic dobrego z tego nie wyjdzie. Tak mówiły pisma z obserwacjami jeszcze z trzynastego wieku. Co innego, jeśli dziecko pozostanie poczęte z miłości.
Evan szykował wojnę. Upadli szukali rozrywki, więc zgadzali się bardzo łatwo. Aniołowie od wieków nie schodzili, by interweniować. To się nie mogło dobrze skończyć. Dziwię się, że Culley, który dołączył do Upadłych niedawno, już zapomniał o tym czego go od urodzenia uczyli w Niebie. Black, z którym się przyjaźnił, musiał mieć na niego taki wpływ. Narzucał mu coś, chociaż chłopak był tego nieświadomy. Nie sądzę, by tak po prostu wpakował się w takie bagno. Sam nie wiem dlaczego zszedł na Ziemię. Zwykłe pobudki były tego warte? Nie rozumiałem go i teraz nie miałem okazji, byśmy porozmawiali. Były ważniejsze sprawy, które spadły mi na barki i musiałem się nimi zająć.
Dotarłem pod dom, gdzie w oknach paliło się światło. Wsunąłem do kieszeni ręce i westchnąłem smutno. Wspomnienia zabolały. Pojawiły się w mojej głowie, przywołując obrazy z dobrych chwil. Chciałbym móc wejść do środka i zostać już na zawsze, lecz na razie nie było takiej opcji. Poznam córkę, zamierzam dzisiaj to zrobić. Lullaby za chwilę powinna pójść spać. Może nie byłem książkowym wampirem, ale potrafiłem poruszać się cicho, tak by nie obudzić żony.
Podszedłem do drzwi i powoli je uchyliłem. Nie robiąc hałasu, wszedłem do środka. Wydawało mi się, że Lullaby chodzi po piętrze. Słyszałem, że śpiewa. Tak, to ona. Stanąłem przy schodach i słuchałem, jak usypia nasze dziecko. Wcześniej obawiałem się, że może w domu będzie jeszcze Shay z Thomasem, ale chyba wrócili do siebie. Cieszę się, że ta rodzina tak bardzo się wspiera. Przynajmniej nie są sami.
Światło zgasło, drzwi skrzypnęły. Nie poszedłem od razu na górę, a skierowałem się do salonu. Powiedzieć, że nic się nie zmieniło to kłamstwo. Fortepian był zawalony nie tylko nutami i tekstem, a także zabawkami. Na kominku stały ramki ze zdjęciami, a wszędzie walał się świat mojej córki. Ukucnąłem i dotknąłem małego, białego misia, który leżał przy stoliku. Powoli położyłem go na kanapie, uśmiechając się pod nosem. Dobrze się tu czułem. Tu było moje miejsce. Potrzebowali mnie, ja potrzebowałem ich. I znów. Ta świadomość, że nie mogłem zostać, spowodowała ból w moim sercu. Może za kilka miesięcy, gdy powstrzymam Evana i przekonam Gabriela… Może wtedy.
Usiadłem przy fortepianie, biorąc do rąk teksty. Powoli studiowałem zapisane starannym pismem, słowa i uśmiechałem się. Wena mojej ukochanej wróciła, a ona to pięknie przelewała na papier. Takiej Lullaby mi brakowało. Wreszcie obudziło się w niej życie, płomyk nadziei, który zgasiłem, gdy odchodziłem. Ciężko było patrzeć, jak snuje się z kąta w kąt, smutna i zapłakana. Cicha… To nie była ona.
Kiedy wiedziałem, że Lullaby zasnęła, poszedłem na górę. Cicho stawiałem kroki, by nikogo nie zbudzić. Pokój Lallie znajdował się zaraz obok, a drzwi były uchylone. Powoli wszedłem do środka. Lampka na białej komodzie stała zapalona, oświetlając pokoik. Skierowałem się do białego łóżeczka, które stało pod ścianą ze zdjęciami Lullaby w ciąży i małej zaraz po urodzeniu. Lallie miała już tydzień.
Pochyliłem się nad nią. Spała jak mały anioł, otulona różowym kocykiem. Była drobna jak kruszynka. Delikatnie, ledwo wyczuwalnie, dotknąłem palcami jej policzka i uśmiechnąłem się, czując w sercu ciepło. Była nasza. Niezaprzeczalnie nasza. Cud, który razem stworzyliśmy. Ukucnąłem, opierając czoło o szczebelki łóżeczka.
– Kocham cię, Lallie. Pokonam każdy trud, by z wami zostać. Obiecuję ci to, wiesz? Jestem twoim tatą i moje miejsce jest tutaj. Nie zawiodę cię. Mama będzie cię chronić do czasu, gdy nie wrócę, ale to nie potrwa długo. Jesteś najpiękniejszym dzieckiem na ziemi – powiedziałem cicho. Być może brzmiało to egoistycznie i twierdził tak każdy ojciec, a ja jako anioł nie powinienem, ale teraz miałem prawo i nikt mi nie mógł tego odebrać.
Patrzyłem na mój skarb, nie mogąc się nacieszyć tą chwilą. Była spokojna, czasem tylko zamlaskała, poruszając rączką. Gdybym mógł zostać, delikatnie bym ją kąpał, uczył się przewijać, patrzył jak Lullaby ją karmi, chodził na spacery i opowiadał o pięknym świecie, jaki ją otaczał. Wszystko było przed nią.
– Co ci się tam śni, skarbie? – spytałem, całując ją w czoło.
Opuściłem pokój Lallie, by po cichu zajrzeć do żony. Uchyliłem drzwi i zobaczyłem ją, śpiąca na środku łóżka, wtuloną w moją koszulkę. Oddychała spokojnie, a ja nie mogłem się na nią napatrzeć. Przepiękna. Najspokojniej jak potrafiłem, usiadłem na brzegu łóżka i silą woli powstrzymywałem się, by nie wziąć żony w ramiona. Chciałem tylko ją podziwiać, napatrzeć się.

środa, 27 kwietnia 2016

|09| Just give me a reason.


Culley
Noc nadeszła nad Los Angeles. Mrok pochłonął miasto, które obserwowałem, stojąc na balkonie domu Connella. Na niebie zebrały się burzowe chmury, co zapowiadało się przez cały dzień. Było duszno, wiatr nie wiał, a temperatura jeszcze nie spadła z dwudziestu czterech stopni. Zacisnąłem palce na barierce i odepchnąłem się. To już czas, musieliśmy iść.
Przeszedłem przez swoją sypialnię, którą przydzielił mi przyjaciel. Była bardzo przestronna, nowoczesna, ale pusta. Poskładane ubrania wisiały w szafie, nie czytałem książek, więc nie miałem czym zapełnić półek, a muzyki słuchałem na dole, gdy ja albo Connell graliśmy na pianinie. To były przyziemne potrzeby. Chciałem zabawy, adrenaliny, a nie zamierzałem siedzieć w domu, ciesząc się ludzkim życiem. Na to przyjdzie czas. Uwielbiałem rozmyślać, gdy wieczorami kładłem się do wygodnego łóżka. Z rękoma pod głową odtwarzałem w głowie proces wizji Evana. Gdyby Ziemię zajęli tylko Upadli i ich potomkowie, a przynamniej to miasto, mielibyśmy coś własnego. Tak jak Niebo. Aniołowie mają swój raj, w którym panują, więc dlaczego my nie mamy prawa mieć? Nie byliśmy gorsi od nich. Mieliśmy inne poglądy i inaczej podejmowaliśmy decyzję, za to zostaliśmy skazani. Och, ja nie mogłem narzekać. Wciąż posiadałem skrzydła, które pozwalały mi na wiele. Wyróżniałem się z grupki moich pobratymców, dzięki rodzinnym powiązaniom. Gdyby nie to, czyim byłem synem, byłbym jak oni.
Sięgnąłem po czarną kurtkę i założyłem na ramiona, opuszczając pokój. Moje kroki odbiły się echem, gdy zbiegałem po białych schodach. Connell spacerował po salonie, rozmawiając przez telefon. Wsunąłem ręce do kieszeni kurtki i kiwnąłem głową na drzwi, pokazując przyjacielowi, że poczekam na zewnątrz. Mrugnął do mnie, a ja wywróciłem oczami i wyszedłem. Potrząsnąłem grzywką, by odsunąć ją z czoła i spojrzałem ponownie w niebo. Nie zapowiadało się ciekawie. Pogoda adekwatna do zadania, które mieliśmy dzisiaj wykonać. Wybieraliśmy się na spotkanie z Upadłymi i Evanem. Z tego co wiem zebrał niezłą grupę osób. Przyjechali z różnych miast, przecież Upadli nie zamieszkiwali jedynie Los Angeles, ale trzeba było przyznać, że w sumie nie było nas tak dużo. Aniołowie nieczęsto buntowali się przed Gabrielem, Bogiem. Nie potrafili. Do tego potrzeba odwagi, mimo wszystko. Ja ją w sobie odnalazłem, bo chciałem robić, to czego pragnąłem i dlatego jestem tutaj.
Podszedłem do samochodu, czując pierwsze krople deszczu. Otworzyłem go bez problemu, Connell nie miał zwyczaju zamykania auta przed domem. Zresztą, po co? Wsiadłem do środka, czekając na niego. Nie pozwalał mi kierować, a mi to nie przeszkadzało. Naprawdę bez większej różnicy, kto prowadził,  byleby dojechać na miejsce. Oparłem głowę o chłodną szybę, jeżdżąc palcami po kolanie. Drzwi z drugiej strony otworzyły się i do środka wsiadł Connell.
– Dobra, możemy jechać. – Przeczesał czarne włosy, jak to miał w zwyczaju i uruchomił silnik.
– Jak myślisz, co nas czeka?
– Cholera wie. Kurwa, zresztą, co to za różnica? Ryzykujmy, a nie przejmujmy się. Poza tym wiesz, może trafi mi się jakaś fajna laska, której będę musiał zrobić dziecko. I wtedy będę się bardzo, bardzo starał.
– Connell, to brzmi trochę… psychicznie – wywróciłem oczami. – Zapłodnić wszystko, co jest kobietą?
– Przesadzasz. Nie będziesz sypiać z każdą. Jest nas sporo, szybko się rozmnożymy, damy radę.
Wzruszyłem ramiona, bo co do tego miałem wątpliwości. Plan był dobry. Tylko gorzej z wykonaniem. Przecież to nie brzmiało normalnie. Oczarowanie kobiety przez Upadłego nie było trudno. Chyba, że miało się styczność z kimś o mocniejszego aurze, tak jak ja w przypadku tej barmanki. Coś było z nią nie tak, bo odpierała mój urok. Wkurzało mnie to, ale nie zamierzałem odpuścić. Będę się wokół niej kręcić i może dołączy do naszej bitwy. Kto wie? Plusem jest to, że mogę wykorzystać jej brata. W końcu jego słabością były narkotyki, miał trochę długu u Connella… Byłem w stanie się do tego posunąć, ale to zależało od niej, jak rozegra tę partię, tak będziemy grać.
– Odpłynąłeś – zauważył mój przyjaciel.
– Wręcz przeciwnie. – Pokręciłem głową i posłałem mu złośliwy uśmiech.
Roześmiał się tylko i przyśpieszył. Niedługo później wyjechaliśmy z centrum Los Angeles. Celem był hangar na obrzeżach miasta. Tam czekali na nas pobratymcy. Zniecierpliwiony wyglądałem przez okno. Było na to gotów. Na wszystko, co miało się stać.
~*~
– Witajcie – Evan uśmiechnął się, zakładając ręce na klatkę.
Ubrany w czerń stał przy drewnianych skrzyniach. Na jednej z nich znajdowała się szklanka whisky. Zwilżyłem wargi na widok alkoholu, który kusił. Odwróciłem od niego wzrok i spojrzałem na blondyna.
– To gdzie ta twoja armia? Bo coś pusto. Słyszę świerszcze – mruknął Connell znudzonym głosem.
– Spokojnie, człowieku. – Evan wywrócił oczami i klasnął w ręce.
Brama hangaru otworzyła się i do środka zaczęli wchodzić ludzie. To znaczy, Upadli. Żadnego z nich nie kojarzyłem, bo byłem na to za młody, za to Connell widział znajome twarze. Nie liczyłem, ale było ich około dwudziestu. Podobno to ci z najbliższych miast, stanów itd. Zawsze mógł sprowadzić Upadłych z Europy, Azji i innych części świata, wtedy trochę by się nas zebrało.
– Armia nie oznacza setek, tysięcy. Akurat nie w tym przypadku. Jesteśmy mocni, bo tylko my możemy stworzyć potomków Upadłych Aniołów. I zrobimy to, by zmierzyć się z Niebem. Zyskamy przewagę, władze i własne terytorium. Niezależne od Nieba. Nie uważacie, że to będzie sprawiedliwe?
– Nie boisz się konsekwencji? Niebo może już wiedzieć, co planujesz – odezwał się postawny brunet z tatuażami na rękach. Zmierzył wzrokiem Evana.
– Przyjacielu, wiem co robię. Niebo ma za dużo na głowie. Jest tylu ludzi, którymi muszą się zająć… No i najważniejsze, dwa dni temu na świat przyszła...
– Lallie Tomlinson, córka Louisa Tomlinsona, męża Lullaby Tomlinson, anioła. – usłyszeliśmy odpowiedź gdzieś z tyłu grupy.
Odwróciłem głowę, a Upadli rozstąpili się zdziwieni. Na moment zerknąłem w stronę Evana, który wydawał się być mocno zaskoczony. Na pewno nie skakał z radości. Co jest, do cholery? Niewysoki szatyn w jeansach i białej koszuli stanął przed szeregiem. Nie był Upadłym, co rozpoznałem niemal od razu. Mrużył oczy, zaciskając szczękę. Wydawał się równie zdenerwowany, jak Evan. Ale co tu robił?
– No proszę… – Deffrey w końcu zabrał głos. – Sam Louis Tomlinson pofatygował się na ziemię. Od kogo dostałeś pozwolenie, co? Gabriel? Czy może Uriel? – zadrwił.
Wymieniony Louis, odwrócił głowę i jego spojrzenie spotkało się z moim. Cholera… Skądś go kojarzyłem, teraz wszystko jasne. To on dostał pozwolenie na rok na ziemi, nie będąc Upadłym. Na jego twarzy malował się spokój i chłód. Czułem się trochę, jakbym stał przed ojcem.
– Twój ojciec nie byłby z tego dumny, Culleyu – powiedział do mnie i skinął głową, po czym odwrócił się w stronę Evana. – Jeśli myślisz, że nie pilnowałbym spraw mojej rodziny, to mylisz się. Robiłem i robię to non stop. To co planujesz, jest chore, choć całego planu nie znam, ale znając ciebie, mogę się domyślać. Jeśli nie będę mógł cię powstrzymać, to zrobię wszystko, byś nie zbliżył się do mojej żony i córki. Rozumiesz, Evan? Nigdy. Nie. Skrzywdzisz. Mojej. Rodziny. – Wycedził przez zęby i znów opanowanie powróciło.
– Byłeś już u nich, Louis? Zrobiłeś jej nadzieję? Widziała cię i pożegnała? Mieszasz. Cholernie mieszasz. Poradzę sobie bez twoich ostrzeżeń…
– Ja cię nie ostrzegam – wtrącił szatyn. – Ja ci grożę i uprzedzam. Za każdy czyn, który skrzywdzi Lullaby lub Lallie, poniesiesz karę.
– Oczywiście. – Evan uśmiechnął się złośliwie. – Ale ty i tak z nimi nie zostaniesz, bo nie będziesz mógł. Nie pojawisz się tam, bo doskonale wiesz, że rozdrapiesz rany, które niedawno zagoiła. Zostawiłeś ją w rozsypce. Rozpadła się na kawałki.
– Dość! – uniósł rękę. – Nie będziemy rozmawiać o tym przy nich wszystkich. Pamiętaj, że to co planujesz, nie przyniesie zamierzonego efektu, więc przestań póki możesz.
Evan podszedł do szatyna i złapał za koszulę. Ten od razu zareagował, zadając cios za ciosem. Blondyn upadł na ziemię, ocierając się o beton.
– Wyprowadźcie go! – krzyknął, dotykając krwi płynącej z nosa.
Ruszyłem w stronę Tomlinsona, ale powstrzymał mnie gestem ręki.
– Trafię. A ty się zastanów po czyjej stronie stajesz, Culley – powiedział i opuścił hangar.
Wiedziałem, że Deffrey będzie się wyżywał na wszystkim i na wszystkich. Jego duma trochę ucierpiała.
Ale to było oficjalne.
Louis Tomlinson wrócił. Na jak długo?


wtorek, 5 kwietnia 2016

|08| Little Things.

grafika baby, cute, and pink
Lullaby
Okropny ból, przeszywający moje ciało, nasilał się z każdą chwilą. Ledwo łapałam oddech. To uczucie można było porównać do rozrywania, rozciągania. Zaciskałam zęby, jęcząc i płacząc. Mokre włosy kleiły mi się do czoła. I mimo tego wszystkiego, to była najlepsza chwila w moim życiu.
– Weź oddech i jeszcze raz – słowa lekarki były szumem, jakbym słyszała je gdzieś z oddali.
Ściskając rękę mamy, błagam w myślach o koniec. Nie miałam już siły. Poród zaczął się w dzień, była to sobota. Akurat pomagałam Thomasowi odrabiać lekcje. Podniosłam się po telefon, gdy dostałam pierwszy skurcz. Potem, gdy mama wpadła do salonu, słysząc mój krzyk, obie wiedziałyśmy, że już się zaczęło. Wszystko szło jak należy. Karetka, uspokajające słowa, przygotowanie… W czasie tego do głowy przebiła mi się myśl o Louisie. Będzie dobrze, bo on nad nami czuwał. Może go nie czułam, ale wiedziałam, że był obok. Ta świadomość dodawała mi ogromnej siły i motywacji. Chociaż byłam wyczerpana.
Płacz rozległ się pięć minut po siedemnastej. Odetchnęłam głęboko, opadając bez sił. Uśmiechnęłam się pod nosem, chyba dałam radę. Niedługo później położna pochyliła się nade mną i powoli podała maleństwo. Moja córeczka była przepięknym dzieckiem, nie widziałam też w niej niczego, co mogłoby być dziwne dla… ludzi.
– Witaj na świecie, Lallie Tomlinson – szepnęłam, a ona zacisnęła rączkę na moim palcu.
Uśmiechnęłam się, tuląc ją bardzo delikatnie. Byłam dumna i cholernie szczęśliwa, trzymając w ramionach dzieło moje i Louisa. Trzymałam półanioła i widok mojej córki nieróżniącej się od człowieka, uspokajał mnie. Była wyjątkowa, czułam to od pierwszej chwili. Tak chyba uważała każda matka, lecz w moim dziecku to było prawdziwe. Przecież nie była zwykłym człowiekiem. Jej dusza w połowie stanowiła część nieba, którą podarował jej ojciec. Nie wyobrażałam sobie, że moje życie potoczy się w taki sposób, w tak niezrozumiały i przedziwny, ale nigdy nie cofnęłabym czasu. To wszystko co się stało, pozwoliło mi stać się silniejszą, mądrzejszą i szczęśliwą. Nauczyłam się mocno trzymać nadziei. Czasem nadzieja zwalcza więcej niż jakikolwiek lek.
Spojrzałam zmęczonym wzrokiem na mamę, a ona uśmiechnęła się ciepło. W tym momencie jej wsparcie było nie do opisania. Dodała mi siły i po długich godzinach, urodziłam najpiękniejszą dziewczynkę na ziemi i w niebie.

~*~
Minęło kilka godzin, trwały też badania, spałam… Ale gdy już dostałam moje dziecko, nie mogłam się na nie napatrzeć. Lallie leżała w moich ramionach i słodko spała. Chyba każda matka czuje w takiej chwili rozpierające szczęście. Mimo trosk i kłopotów, nic nie przygasza radości z narodzin dziecka. Wszystko zganiało zmęczenie na dalsze tory. Gdy dowiedziałam się, że Lallie jest okazem zdrowia, kolejne zmartwienie prysło jak bańka mydlana. Na dodatek wydawała się bardzo spokojnym maleństwem.
Poprosiłam mamę i brata, żeby wrócili do domu i odpoczęli. Sytuacja była opanowana, nie chciałam ich tu przetrzymywać. To była bardzo długa sobota  z ogromnymi wrażeniami, ale szczęśliwym finałem. Podziwiałam córkę, coraz bardziej upewniając się w fakcie, że była podobna do Louisa. Nosek był na to największym dowodem. Chciałabym wiedzieć, co teraz czuje, czy się cieszy, a jeśli tak, to chciałabym zobaczyć jego uśmiech, sięgający oczu. Brakowało mi go tutaj z nami. Nie miałam pojęcia ile jeszcze mam czekać, ale on wróci, w odpowiednim momencie.
Dotknęłam ustami czoła mojej dziewczynki, na co od razu się poruszyła, ale nie obudziła. Próbowałam dojrzeć w niej coś nadzwyczajnego i wciąż nic takiego nie wpadało mi w oczy. Była półaniołem, więc czym się odróżniała? Była nieśmiertelna? Jej serce biło, ale może to nie miało znaczenia. Miała skrzydła? Tego nie wiedziałam. Skrzydła Louisa też nie były tak po prostu widoczne. Jakaś mała obawa wciąż siedziała w moim sercu. Nie miałam pojęcia czego mogę się spodziewać po własnym dziecku, ale moim zadaniem była ochrona Lallie.
Po porannym karmieniu, sama zjadłam śniadanie. Lallie nie spała, a leżała w inkubatorze obok, poruszając rączkami. Zapewne niedługo odwiedzi nas mama. Teraz będzie jeszcze bardziej troskliwa, z nią to ciężka sprawa, bo potrafi być naprawdę męcząco opiekuńcza.
– Ma pani odwiedziny. – Do sali zajrzała uśmiechnięta pielęgniarka.
Kiwnęłam głową, a ona opuściła pomieszczenie, przepuszczając w drzwiach mojego gościa.
– Hej, ma… Evan? – otworzyłam szeroko oczy, widząc blondyna stojącego naprzeciw mnie. To chyba żarty. Spodziewałam się każdego, ale nie jego. To chyba już ustaliliśmy. Miał się do nas nie zbliżać.
–Witaj – odezwał się z lekkim, ale irytującym mnie, uśmiechem na twarzy.
Niepewnie zerknęłam na maleńką, wszystkiego mogąc spodziewać się po Evanie. Niewiarygodne, że kiedyś tak bardzo mu ufałam. Skąd wiedział, że urodziłam? Skąd wiedział, w którym szpitalu jestem? Nie sądzę, by mama mu powiedziała. W końcu nie utrzymywali kontaktu od dawna. Mimo, że nigdy nie podałam mamie powodu naszego rozstania, nie pytała ale… Z drugiej strony wciąż mogła mieć dobre zdanie o Evanie.
– Och, z twojej twarzy można wyczytać wszystko – powiedział rozbawiony, zbliżając się do łóżka. – Twoja mama przypadkiem wpadła na mnie i podzieliła się cudowną wiadomością. Musiałem was w takim razie odwiedzić. Gratulacje, moja droga.
– Nie musiałeś – stwierdziłam twardo, ignorując jego uprzejmy ton.
– Urodziłaś półanioła. Na twoim miejscu uważałbym na dziecko. Dochodzą mnie słuchy, że szykuje się wojna. Puls ci skacze, skarbie. – Oparł dłonie o ramę łóżka.
Otworzyłam szeroko oczy, patrząc na niego jeszcze bardziej zaskoczona niż wcześniej. Jaka, do cholery, wojna? O czym on mówił? Miałam prawo obawiać się Evana, zdawało mi się, że jest kompletnie… inny niż kiedyś. Zmienił się w lodowatą istotę z drwiną w oczach.
– Czy ty mi grozisz? – spytałam.
Za wszelką cenę chciałam ukryć drżenie głosu. Okazywanie strachu nie było dobrym sposobem na udaną konwersacje z wrogiem. Evan łatwo wyczuwał moje emocje i miał przewagę.
– Nie, Lullaby. Mogę was chronić – zapewnił, przesuwając palcami po metalowej belce. Zerknął na mnie z szelmowskim uśmiechem. – Zwłaszcza twoją córkę. Będzie mi kiedyś potrzebna, ale to w swoim czasie. Nie śpieszę się.
– Wyjdź stąd – syknęłam, mając dość słuchania jego herezji. – Zostaw mnie w spokoju, Evan. Doskonale wiesz, że nie pozwolę ci się zbliżyć do Lallie.
– Nie? – uniósł brew do góry. – A co może stanąć mi na drodze? – dodał, robiąc dwa kroki do przodu. W tym samym momencie uderzył w jakby niewidzialną szybę. Zaskoczenie wymalowało się na jego twarzy. – Cóż, twój mąż jednak lubi krzyżować mi plany…
Nie miałam pojęcia co się stało i o co mu chodzi. Czy on naprawdę nie mógł się bardziej zbliżyć, czy tylko ze mnie drwił? Chociaż… Wyglądał na zniesmaczonego i niezadowolonego, nie udawał.
– O czym ty mówisz? Wyjaśnij mi to, proszę cię – mruknęłam, zerkając nerwowo na inkubator.
Evan odsunął się od niewidzialnej bariery i westchnął. Nagle jego dobry humor, z jakim tu przyszedł, ulotnił się.
– Nie wiem jak to zrobił, ale stworzył krąg, który nie wpuści żadnego Upadłego. To będzie trwało, aż Louis tego nie zniszczy. Dał ci ochronę – wypluł z siebie to ostatnie słowo, krzywiąc się.
– Nie rozumiem – przyznałam cicho. – To jest w ogóle możliwe? Jest w niebie, nie ma szans się do mnie zbliżyć.
Evan zmierzył mnie ostrym wzrokiem, powodując, że jeszcze bardziej zaczęłam się go bać. Mężczyzna, którego darzyłam zaufaniem, był teraz moim wrogiem, nieobliczalnym i niebezpiecznym.
– Najwidoczniej jest to możliwe. Jako Anioł ma prawo pojawiać się na Ziemi, niewidoczny, ale obecny. Masz inteligentnego męża, szkoda, że niewidzialnego – zaśmiał się gorzko. – Kto ci pomoże? Mamusia? Ciekaw jestem jak wytłumaczysz jej, że twoja córka, bo w pewnym momencie nie ukryjesz pewnych spraw, jest tym kim jest.
Przygryzłam dolną wargę, analizując jego słowa. Po części miał rację. Nie posiadałam żadnej wersji, którą mogłabym przedstawić mamie, ale nie wiedziałam też, czego mam się spodziewać. Co później? Jak będzie wyglądać Lallie? Louis zostawił mnie z ogromną niewiedzą, co jest okropne, ale nie winię go. Przecież nie miał pojęcia o naszym dziecku.
– Powiedz mi cokolwiek o półaniołach – poprosiłam, poddając się.
Jeśli ktoś mógł mi coś powiedzieć – to tylko Evan. Nikogo więcej z takiego środowiska nie znałam. I choć nie chciałam, nie miałam wyjścia. To on musiał mi zdradzić jakieś wieści.
– Co będę z tego miał? Ciebie? Chyba już za późno – zadrwił. – Widzisz, ja bym cię nie opuścił, nie odszedł. Byłbym tu fizycznie, a nie jak cień, który oblewa ściany. Ze mną również mogłabyś mieć dziecko. No, półanioła upadłego, ale czy to wielka różnica?
Westchnęłam zrezygnowana i zmęczona tym, co mówił. Wiedziałam, że on nigdy nie odpuści, zawsze będzie wracał do momentu, kiedy go zostawiłam.
– Evan, proszę. Nie  zmieniaj tematu. To jest przeszłość, a teraz tylko ty możesz mi pomóc i opowiedzieć o moim dziecku.
– Czyli jestem ci potrzebny? – Na jego twarzy pojawił się triumfalny uśmiech, zignorowałam to od razu. Nie miałam ochoty na głupie gierki. – Cieszę się, że to przyznajesz. Mylisz się, że tylko ja jestem jedyny, który wiesz coś na ten temat. Otaczają cię Upadli i tego nie dostrzegasz.
– Jestem tylko człowiekiem – powiedziałam. – Ciesz się, że ty nim nie musisz być. Słuchaj, znam ciebie i ciebie proszę o informację. – Patrzyłam na niego z większą odwagą niż wcześniej i wiedziałam, że to dzięki barierze. Ona dawała mi bezpieczeństwo. W tamtej chwili byłam cholernie wdzięczna Louisowi.
– Twoja córka będzie miała dar. Nie wiem jaki, ale jest potomkiem Anioła, który przekazywał ci obrazy. Na dodatek bardzo dobrze słyszysz i widzi, co nie oznacza, że masz ją utożsamiać z wampirem. To nie jest Zmierzch, jej zmysły nie będą niezwykłe, po prostu wzrok nie będzie się psuł.
– A skrzydła? – zadałam to nurtujące mnie pytanie.
– Są, schowane pod skórą. Jest śmiertelna, tylko trudna do zabicia. Zwykła śmierć, taka jak wypadek samochodowy, czy choroba, nie są jej przeznaczone.
– Dziękuję – powiedziałam cicho i spojrzałam w stronę córki.

Teraz przynajmniej wiedziałam cokolwiek. To dawało mi jakąś pewność, odczuwałam ulgę. Nie była niewiadomą w moim życiu. 
Bohaterowie, nie wiem czy każdy widział :) http://droga-w-dol.blogspot.com/p/blog-page.htmlJuż w następnym rozdziale pojawi się Louis.

czwartek, 24 marca 2016

|07| It's you.

Dobra wiadomość, Louis pojawia się już 9 rozdziale :)
Lullaby

Usiadłam przy pianinie, poprawiając kartki z piosenkami przed sobą. Dziś poczułam, że muszę zagrać, że chcę i potrzebuję tego. Od bardzo dawna tego nie robiłam, bojąc się wspomnień związanych z Louisem, ale zwalczyłam to. W końcu nie mogłam ciągle żyć przeszłością i stać w miejscu, zwłaszcza, że teraz moją przyszłość nosiłam pod sercem. Towarzyszyła mi niezmierna ulga, gdy naciskałam klawisze i słyszałam dźwięki, za którymi tęskniłam. Od odejścia Lou nie grałam, a w pracy skorzystałam ze zwolnienia, mając do tego prawo. Marcus nie miał z tym problemu, był naprawdę wyrozumiałym szefem, dobrze trafiłam. Mniej więcej znał moja sytuację. Chciałam być wobec niego w porządku, więc w domu pisałam jakieś teksty i jeśli uznałam, że się nadają, wysłałam mu. Nie tworzyłam muzyki i za tym również mocno tęskniłam. Kiedyś było to nierozłączną częścią mnie. Wracałam do domu z uczelni, siadałam przy pianinie i wciągałam się w świat pięknej muzyki, którą tak sama pisałam. To jak układanka, tylko rozsypane nuty trzeba postawić na odpowiednie miejsca pięciolinii.
Dzisiaj przerwałam mękę nad samą sobą. Nadgarstki bolały mnie od coraz dłuższej gry, odzwyczaiłam się. Przestałam myśleć o jedzeniu, o głodzie, a o dziwo moja córeczka nie była w tej chwili wymagająca. Delikatnie mnie kopała, reagując na muzykę. Chyba jej się podobało.
Słyszałam, że mama sprząta, mi nie pozwalała, a sama szukała zajęcia. Lepsze to niż snucie się po kątach, ale naprawdę czasem chciałam jej pomóc. Było mi głupio – w końcu ta kobieta niedawno straciła męża, i tak bardzo mnie wspierała. Zawsze, gdy jej potrzebuję, jest obok i nie muszę mówić, bo rozumiemy się bez słów. Kocham ją całym sercem i jestem tak mocno przywiązana, że nie wyobrażam sobie na dzień dzisiejszy jej odejścia. Rozsypałabym się na kawałki, to ona była moją podporą i motywacją. Chciałabym ją naśladować, stanowiła mój wzorzec cudownej matki, dbającej i kochającej swoją rodzinę. Czy ja potrafiłam taka być?
Uśmiechnęłam się pod nosem, jedną ręką kładąc na brzuszku. Wzięłam głęboki oddech, odganiając od siebie wątpliwości. Nie chciałam psuć sobie humoru, a w ostatnim czasie bardzo dużo rozmyślałam nad życiem. Niektóre sprawy umiały mnie mocno zadręczyć. Tym razem udało mi się zatrzymać potok myśli o przyszłości. Na moment przestałam grać, skupiając uwagę na moim maleństwie. Z każdym dniem było coraz bliżej terminu, a ja nie mogłam się doczekać. To zniecierpliwienie i radość wypełniało mnie całą. Oraz strach, którego nie dało się ukryć. Jednakże znajdowałam w sobie siłę, by mieć pewność, że dam radę. Nic nikomu nie musiałam udowadniać. Chciałam tylko, by Louis, patrząc na nas z góry był dumny. Uniosłam głowę znów patrząc na nuty, ale coś mi się nie zgadzało. Zmarszczyłam brwi, widząc zupełnie inną piosenkę niż grałam wcześniej. Na dodatek tekst i cały utwór nie był mój, a stworzony przez Louisa. To jedna z piosenek, które znajdowały się na biurku w sypialni przez nikogo nieruszane. Zaskoczona rozejrzałam się po salonie, lecz nikt tu nie wchodził. To nie było możliwe, a kartki same nie latają, prawda?
– O Boże… – szepnęłam, łącząc wszystkie ostatnie dziwne fakty, które miały miejsce, w całość. To były znaki, a nie przypadki. Być może głupio to brzmiało, ale to, że Louis zostawiał znaki, mogło być prawdziwe. Może tak mógł się porozumiewać? – Louis? – wydusiłam z siebie, uważnie obserwując każdy szczegół w pokoju. Niczego nie chciałam przeoczyć.
Odpowiedzą na moje pytanie był delikatny podmuch wiatru, który poruszył kartkami. Tak jak za pierwszym razem, okno było zamknięte, a przeciąg niemożliwy. Otworzyłam szerzej oczy, wciąż przyswajając to, co się stało. On tu był, co zdawało się kompletnie niewiarygodne. Niewidzialny, ale odczuwalny, jak wiatr. Oblała mnie fala ciepła, a zaraz za nią poczułam ekscytację, wiedząc, że Louis tu był. Może stał za moimi plecami, może siedział w fotelu.
– Tęsknię za tobą – powiedziałam cicho i powoli zaczęłam grać piosenkę, o którą poprosił. Miałam wrażenie, że trzyma dłoń na moim ramieniu, chociaż to złudzenie nie trwało długo. Zniknęło, gdy muzyka ucichła. Zabrałam dłonie z pianina i ułożyłam je na kolana. Nie wróci już na moje zawołanie, ale to nic. Udowodnił mi to, że mógł być obok nas, choć niewidoczny. Teraz miałam pewność, że wie o ciąży. Wróci do nas, ale w odpowiednim czasie, do tego ma ogromną motywację.
Wstałam od pianin, przygryzając dolną wargę. Jeszcze raz zerknęłam na piosenkę, moją uwagę przykuł tytuł: „Lallie”. To również nie mógł być przypadkiem. Piosenka została nazwana imieniem.
– Tata chyba wybrał ci imię – powiedziałam, uśmiechając się.
Poczułam kopnięcie, na co westchnęłam i z lekkim uśmiechem weszłam do kuchni. Jednak tym razem naszła mnie ochota na dosłownie wszystko. Mama była zajęta odkurzaniem, więc ja wzięłam się za obiad. Może mieszkałam sama, a czasem z Thomas z mamą ze mną jedli, to posiłek zawsze był co najmniej na pięć osób. Ciąża była bardzo wymagająca. Nigdy chyba tak dużo nie jadłam.
Aimee
Zgniotłam kolejną chusteczkę i poprawiłam włosy. Czułam się, cholera, okropnie. Nos bolał mnie od ciągłego kataru, a przez gardło nie mogłam nic przełknąć. Ból rozsadzał nie tylko moje zatoki, ale także i głowę. Jednym słowem – fatalnie. Nie pomagało to w myślenie i pracowaniu. Musiałam się skoncentrować na zamówieniach klientów, ale częściej bywałam na zapleczu niż za barem. Jedynym plusem było to, że mój szef był nieobecny. Miałam mocną zmianę razem z Jackiem i nie sądziłam, że mógłby donieść, jak słabo mi dziś idzie robota. Nie wzięłam wolnego, ponieważ nie miałam takiej możliwości. I choć od rana próbowałam postawić się na nogi, biorąc aspirynę i inne leki, było coraz gorzej.
Wyszłam z zaplecza, pociągając nosem. Marzyłam o ciepłym łóżku, w którym mogłabym się wyciągnąć, wtulić w poduszkę i zasnąć. A tu proszę, jak grom z jasnego nieba, coś mnie trafiło i uświadomiło, jak brutalna jest rzeczywistości. Spojrzałam na kolegę, który obsługiwał klienta. Poradzi sobie – pomyślałam i wzięłam tacę, chcąc zając się stolikami. Zebrałam puste kufle i wytarłam drewniane blaty z powylewanego piwa oraz okruszków po paluszkach. Wróciłam do baru i odstawiłam brudne naczynia, a gdy się odwróciłam… zamarłam. Blondyn, który tak uważne obserwował mnie ostatnio, przebywając z dwoma podejrzanymi typami, teraz stał za ladą i pochylał się w stronę Jacka.
– O i znalazłem zgubę – mruknął, wbijając we mnie wzrok.
Zrobiło mi się sucho w ustach, delikatnie przejechałam językiem po wardze. Czego ten facet chciał? Nigdy wcześniej go nie widziałam, oprócz tamtego wieczoru. Jego kolegę z czarnymi włosami – tak, bo bywał tutaj wiele razy. Po prostu nie zwracałam na niego uwagi. Ten wydawał się dziwny i do głowy wpadały mi myśli o moim bracie. Może to diler? Może ma coś wspólnego z Lennoxem? To miałoby sens, Lennox mógł mieć długi i zobowiązania, a ja miałabym to spłacać.
– W czym mogę pomóc? – spytałam, chcąc się dowiedzieć czegokolwiek. Podeszłam bliżej blatu.
Uśmiechnął się zadziornie i teraz pochylił w moją stronę. Mogłabym opisywać, jak zabójczo pachnął, ale miałam zatkany nos i sytuacja nie była odpowiednia.
– Mała sprawa – odparł cicho. – Zawróciłaś mi w głowie, gdy byłem tu pierwszy raz. Spadłaś z nieba? Bo…
– Pojebało cię? – wyrzuciłam robiąc kwaśną minę. Jack obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem, ale to zignorowałam. Odszedł, zostawiając nas samych. – Co to miało być? Tani podryw?
– Podobasz mi się – powiedział zadowolony. – Masz charakter. Wybacz, postaram się bardziej, słoneczko.
– Daruj sobie. – Wywróciłam oczami. – Jestem w pracy, a ty obecnie mi przeszkadzasz.
Rozejrzałam się, taksując spojrzeniem bar, po czym wzruszył ramionami.
– Nie widzę kolejek. Nie odrzucaj mnie, po prostu pójdź ze mną na niezobowiązującą kolację. Nie jestem mordercą, możesz być tego pewna.
Westchnęłam i oparłam dłonie na biodra. Miałam wrażenie, że gdzieś jest ukryta kamera, a on robił sobie żarty. Przecież to było zabawne. Nagle przychodzi do baru i uznaje, że mu się podobam. W takie cuda nigdy nie wierzyłam, a bajerować nie potrafił. Poza tym miałam, co do niego podejrzenia, wydawał mi się dziwny. Czemu miałam zgodzić się na coś, czego mogłam żałować? Nie znałam tego chłopaka, a to jak się zachowywał, nie przekonywało mnie do siebie. Nie byliśmy nastolatkami, taki podryw stosowało się w szkole. Jeszcze raz na niego spojrzałam, ale nie wydawał się stracić pewności siebie. Wręcz przeciwnie – uśmiechał się, czekając na moją odpowiedź.
– Nie – odparłam i modliłam się, by w tej chwili do środka wszedł jakiś klient. Za wszelką cenę chciałam mieć zajęcie.
– Zgrywasz niedostępną, rozumiem, ale jednak mogłabyś się zgodzić.
– Czy ty słyszysz jak to brzmi? Nawet nie znam twojego imienia – warknęłam, zaciskając palce na blacie. Coraz bardziej mnie irytował, a ból głowy nie ustępował, więc czułam się jeszcze gorzej.
– Culley. Już połowę mamy za sobą, co dalej?
– Spieprzaj stąd, Culley i dorośnij.
– Chciałem po dobroci – westchnął i odsunął się od baru. – Do zobaczenia, Aimee.
Zmrużyłam oczy, nie odpowiadając mu, a jedynie obserwując, jak oddala się do wyjścia. Co to miało być? Skąd, do cholery, znał moje imię? Nie nosiłam plakietki. Jack mu powiedział?

Czułam niepokój spowodowany jego groźbą. W ostatnich słowach słyszałam obietnicę. To nie było nasze ostatnie spotkanie. 

niedziela, 13 marca 2016

|06| Footloose.


Culley
Blondyn dosiadł się do nas, od razu zamawiając drinka. Oparł się swobodnie na krześle i uśmiechnął w dziwny sposób. Zmrużyłem oczy, obserwując go uważnie. Nie miałem styczności z takimi osobami, dla mnie to zupełna nowość. Poznawałem otoczenie, radząc się Connella i czasem miałem wątpliwości, czy dobrze na tym wyjdę. Mój przyjaciel nie należał do świętych, co wielokrotnie udowodnił. Mogliśmy wpaść w kłopoty, chociaż rzadko Upadli ponosili konsekwencje. Dla ludzi byli nieuchwytni.
Zerknąłem na Connella, pochylił się do przodu i poprawił na krześle. Cisza trwała dopóty dopóki młoda kelnerka nie przyniosła alkoholu. Postawiła szklankę na stole i odeszła. Powiodłem za nią wzrokiem, stanęła za blatem i czyściła go z wylanego piwa. Wyczuwałem w niej dziwną emocję i nie mogłem tego zidentyfikować. Tak jakby biła od niej jakaś niewielka moc, jakby aura tej dziewczyny różniła się od normalnej, przeciętnej. Pokręciłem głową i spojrzałem na towarzyszy, musiałem skupić się na obecnej sytuacji. Ciekawiło mnie to spotkanie. Czego Evan Deffrey oczekiwał?
– Cieszę się, że wybrałeś tę drogę, Culley – zwrócił się do mnie, przesuwając palcami po krawędzi szklanki. – Będzie  ci tu lepiej niż w nudnym niebie. A tobie, Connell, dziękuję, że zabrałeś przyjaciela na nasze skromne spotkanie.
– Przejdźmy do rzeczy – wtrąciłem niecierpliwie.
Evan zaśmiał się głośno i upił łyk drinka.
– Konkretnie. Doceniam. Dobrze. – Pochylił się nad stołem. – Szczerze? Mam dosyć kontroli Nieba nad Upadłymi. Skoro jesteśmy tu, nie powinni wtrącać się w nie swoje sprawy. Jednakże oni wciąż mają prawo nas karać za ogromne błędy. Nie jestem niczyim sługą, by ktoś za mnie decydował. Tak cholernie mnie to irytuje. Mogą rządzić ludźmi, mogą panować w Niebie, ale tu my ustalamy zasady.
– Jak sam zauważyłeś, Niebo nas za to ukarze, nie możemy przegiąć – odparł Connell, marszcząc brwi.
– Tak, przyjacielu, ale to może ulec zmianie. Na tym świecie jest bardzo dużo naszych, którzy postąpili tak, a nie inaczej. Zgodzili się na życie na ziemi, ale nie chcą dłużej żyć według zasad Nieba. Mając wiele czasu na przemyślenia, wpadł mi do głowy pomysł, z którego stworzyłem plan.
– To brzmi jak Apokalipsa – zaśmiałem się sucho, przypominając sobie własny postępek. – Jakiż to plan, panie Deffrey? – zadrwiłem.
– Polubiłem cię, za charakter. – Wskazał na mnie palcem i ponownie się uśmiechnął. – Connell, ufam, że możesz mi pomóc. Potrzebujemy armii.
Słysząc to, otworzyłem szerzej oczy. Armii? Do czego mogła nam się przydać armia?
– O co ci dokładnie chodzi? – spytał czarnowłosy i zerknął na mnie.
Wzruszyłem ramionami, też byłem ciekawy tego, co zaplanował Deffrey. Jak chciał przeciwstawić się Niebu? Dla mnie to było niewykonalne, Aniołowie mieli większą moc od nas.
– Upadli zmierzą się z Aniołami oraz resztą Nieba – wyjaśnił Evan.
– Ich jest więcej – powiedziałem, patrząc na niego uważnie.
Kiwnął głową i dopił drinka.
– Masz rację. Dlatego potrzebujemy armii. Jak ją stworzyć? Nad tym myślałem długo, a wtedy przypomniałem sobie moją narzeczoną. Trudno jej nie znać. Na pewno kojarzycie Lullaby Tomlinson, która zawładnęła sercem anioła. Jest na ziemi całkowicie sama, gdy Louis odszedł do nieba. Do czego zmierzam, Lullaby nosi w sobie dziecko Anioła – szepnął i zacisnął szczęki, jakby ta wiadomość sprawiała mu ból.
Wiedziałem o kim mówił, w Niebie było o tym głośno. Bezradny Gabriel nic nie mógł poradzić na to, co działo się między człowiekiem a aniołem. Zgodził się sprowadzić Louisa na rok, więc nie mógł złamać słowa. Żaden nie przewidział tego, co się stanie. Nigdy nie poznałem tego anioła, nie wiedziałem jaka dokładnie jest cała historia i do tej pory nie obchodziło mnie to. Teraz jednak chciałem usłyszeć więcej.
– Jeżeli ona nosi w sobie dziecko – Connell podjął temat – to to dziecko będzie półaniołem, gdy się urodzi. Takich przypadków nie było nigdy.
– Nie było, jeśli chodzi o Anioła czystej krwi. Natomiast Upadli często sypiali z kobietami, zapładniając je. Upadłe półanioły nie miały opieki kogoś, kto zna się na ich egzystencji. Ojcowie znikali. Kto brałby za to odpowiedzialność? Dlatego umierali. Nie byli normalni. Jednak, jeśli ktoś zadbał o życie takiego półanioła, mógł przetrwać i żyć jak my. Potrzebujemy upadłych półaniołów, a je stworzymy tylko sypiające z kobietami.
Analizowałem jego słowa i w pewnym sensie miał rację. To był dobry pomysł na stworzenie armii. Nie miałem pojęcia, co tak bardzo przeszkadzało im w kontroli Nieba. Schodząc tu po prostu chciałem żyć inaczej, ale nie zamierzałem wszczynać wojny. Konsekwencje czegoś takiego mogłoby być ogromne dla całej ludzkości. Plan Evana wydawał się wykonywalny, ale nieodpowiedzialny.
– Dobra, ale zapomniałeś o tym, że te półanioły będą musiały dorosnąć, a na to potrzeba czasu – odezwałem się, gdy myśl przyszła mi do głowy. – W ciągu kilku lat Niebo zauważy zmiany na ziemi, będzie wiedziało, co planujesz. To nie ma sensu, bo przygotowują się na twój, załóżmy, atak. – Przeczesałem włosy palcami i odchyliłem się na krześle, patrząc na Evana i Connella.
Przyjaciel kiwnął głową w ciszy, miałem rację. Ale Evan wyglądał jakby moje słowa nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Nie rozumiałem tego, jak chce podejść do sprawy. To naprawdę wydawało się niemożliwe.
– Przyśpieszymy proces dorastania – blondyn uśmiechnął się i pokręcił głową, wyrywając się z letargu. – Wystarczy, że półanioły będą żywiły się energią. Matka da im to, czego im potrzeba. Upadli tego dopilnują. Dzięki energii osiągnę sukces w trzy miesiące. Plus dziewięć miesięcy ciąży. Niektóre fakty zatuszujemy, Niebo dostanie fałszywe informacje. Nie dowiedzą się o zapładnianiu kobiet. Ale jedno jest bardzo ważne. Musi być ich wiele. Potrzebujemy półaniołów z całego świata, mają zapanować nad ludźmi. Będą żywili się energią, będą zabijali, skończy się pokój. Niebo nie będzie mogło interweniować, bo my będziemy trzymać w garści życie tysięcy osób. A potem oni wyginą i my, Upadli, przejmiemy Ziemię – westchnął rozczulony swą wypowiedzią. – Za dwa dni w tym barze chcę znać waszą decyzję – dodał i wstał, a potem opuścił lokal.
Oszołomiony siedziałem na krześle i próbowałem poukładać sobie w głowie wszystko, co powiedział. To brzmiało jak kryminał, fragment z książki. On naprawdę planował wojnę z Niebem. Kilka miesięcy temu nie rozważałbym takiej opcji, ale teraz pomyślałem, że mogłaby być to niezła rozrywka. Tworzenie półaniołów mogło być wręcz czystą przyjemnością dla faceta, prawda? Uśmiechnąłem się pod nosem, nie potępiałem tego pomysłu, tak jak na początku. Wcześniej wydawał mi się niemożliwy, lecz teraz patrzyłem na to z innej perspektywy.
– Chyba nie umrzemy z nudów, przyjacielu – usłyszałem zadowolony głos Connella.
Spojrzałem na niego, a on posłał mi złośliwy uśmiech.
– Atrakcji co chwila przybywa – przygryzłem wargę. – Musimy to przemyśleć, może być ciekawie.
– Tak, ale przyznasz, że jest trochę niezrównoważony – kiwnął głową.
– Patrząc na was, mógłbym powiedzieć, że jesteście wręcz podobni – odpowiedziałem z ironią.

Connell zaśmiał się i podniósł. Ostatni raz spojrzałem na kelnerkę. Uniosła głowę, patrząc prosto na mnie. Coś było nie tak. Emanowała energią, która mnie do niej przyciągała. Co się właśnie, do cholery, działo? Pośpiesznie opuściłem lokal, pragnąć świeżego powietrza.

Witajcie! Coś marnie z waszymi komentarzami, trochę mi przykro. 365 Days osób czytało więcej osób, a to przecież druga część... No nic. W tym tygodniu powinnam odpisać wydawnictwu i będę chciała otrzymać umowę. Czy mogę mieć do was prośbę? Możecie trochę "popromować" #LWDFF ? Proszę. Będę widzieć kto się udziela na Twitterze i może będzie jakaś paczka na święta xx.