czwartek, 24 marca 2016

|07| It's you.

Dobra wiadomość, Louis pojawia się już 9 rozdziale :)
Lullaby

Usiadłam przy pianinie, poprawiając kartki z piosenkami przed sobą. Dziś poczułam, że muszę zagrać, że chcę i potrzebuję tego. Od bardzo dawna tego nie robiłam, bojąc się wspomnień związanych z Louisem, ale zwalczyłam to. W końcu nie mogłam ciągle żyć przeszłością i stać w miejscu, zwłaszcza, że teraz moją przyszłość nosiłam pod sercem. Towarzyszyła mi niezmierna ulga, gdy naciskałam klawisze i słyszałam dźwięki, za którymi tęskniłam. Od odejścia Lou nie grałam, a w pracy skorzystałam ze zwolnienia, mając do tego prawo. Marcus nie miał z tym problemu, był naprawdę wyrozumiałym szefem, dobrze trafiłam. Mniej więcej znał moja sytuację. Chciałam być wobec niego w porządku, więc w domu pisałam jakieś teksty i jeśli uznałam, że się nadają, wysłałam mu. Nie tworzyłam muzyki i za tym również mocno tęskniłam. Kiedyś było to nierozłączną częścią mnie. Wracałam do domu z uczelni, siadałam przy pianinie i wciągałam się w świat pięknej muzyki, którą tak sama pisałam. To jak układanka, tylko rozsypane nuty trzeba postawić na odpowiednie miejsca pięciolinii.
Dzisiaj przerwałam mękę nad samą sobą. Nadgarstki bolały mnie od coraz dłuższej gry, odzwyczaiłam się. Przestałam myśleć o jedzeniu, o głodzie, a o dziwo moja córeczka nie była w tej chwili wymagająca. Delikatnie mnie kopała, reagując na muzykę. Chyba jej się podobało.
Słyszałam, że mama sprząta, mi nie pozwalała, a sama szukała zajęcia. Lepsze to niż snucie się po kątach, ale naprawdę czasem chciałam jej pomóc. Było mi głupio – w końcu ta kobieta niedawno straciła męża, i tak bardzo mnie wspierała. Zawsze, gdy jej potrzebuję, jest obok i nie muszę mówić, bo rozumiemy się bez słów. Kocham ją całym sercem i jestem tak mocno przywiązana, że nie wyobrażam sobie na dzień dzisiejszy jej odejścia. Rozsypałabym się na kawałki, to ona była moją podporą i motywacją. Chciałabym ją naśladować, stanowiła mój wzorzec cudownej matki, dbającej i kochającej swoją rodzinę. Czy ja potrafiłam taka być?
Uśmiechnęłam się pod nosem, jedną ręką kładąc na brzuszku. Wzięłam głęboki oddech, odganiając od siebie wątpliwości. Nie chciałam psuć sobie humoru, a w ostatnim czasie bardzo dużo rozmyślałam nad życiem. Niektóre sprawy umiały mnie mocno zadręczyć. Tym razem udało mi się zatrzymać potok myśli o przyszłości. Na moment przestałam grać, skupiając uwagę na moim maleństwie. Z każdym dniem było coraz bliżej terminu, a ja nie mogłam się doczekać. To zniecierpliwienie i radość wypełniało mnie całą. Oraz strach, którego nie dało się ukryć. Jednakże znajdowałam w sobie siłę, by mieć pewność, że dam radę. Nic nikomu nie musiałam udowadniać. Chciałam tylko, by Louis, patrząc na nas z góry był dumny. Uniosłam głowę znów patrząc na nuty, ale coś mi się nie zgadzało. Zmarszczyłam brwi, widząc zupełnie inną piosenkę niż grałam wcześniej. Na dodatek tekst i cały utwór nie był mój, a stworzony przez Louisa. To jedna z piosenek, które znajdowały się na biurku w sypialni przez nikogo nieruszane. Zaskoczona rozejrzałam się po salonie, lecz nikt tu nie wchodził. To nie było możliwe, a kartki same nie latają, prawda?
– O Boże… – szepnęłam, łącząc wszystkie ostatnie dziwne fakty, które miały miejsce, w całość. To były znaki, a nie przypadki. Być może głupio to brzmiało, ale to, że Louis zostawiał znaki, mogło być prawdziwe. Może tak mógł się porozumiewać? – Louis? – wydusiłam z siebie, uważnie obserwując każdy szczegół w pokoju. Niczego nie chciałam przeoczyć.
Odpowiedzą na moje pytanie był delikatny podmuch wiatru, który poruszył kartkami. Tak jak za pierwszym razem, okno było zamknięte, a przeciąg niemożliwy. Otworzyłam szerzej oczy, wciąż przyswajając to, co się stało. On tu był, co zdawało się kompletnie niewiarygodne. Niewidzialny, ale odczuwalny, jak wiatr. Oblała mnie fala ciepła, a zaraz za nią poczułam ekscytację, wiedząc, że Louis tu był. Może stał za moimi plecami, może siedział w fotelu.
– Tęsknię za tobą – powiedziałam cicho i powoli zaczęłam grać piosenkę, o którą poprosił. Miałam wrażenie, że trzyma dłoń na moim ramieniu, chociaż to złudzenie nie trwało długo. Zniknęło, gdy muzyka ucichła. Zabrałam dłonie z pianina i ułożyłam je na kolana. Nie wróci już na moje zawołanie, ale to nic. Udowodnił mi to, że mógł być obok nas, choć niewidoczny. Teraz miałam pewność, że wie o ciąży. Wróci do nas, ale w odpowiednim czasie, do tego ma ogromną motywację.
Wstałam od pianin, przygryzając dolną wargę. Jeszcze raz zerknęłam na piosenkę, moją uwagę przykuł tytuł: „Lallie”. To również nie mógł być przypadkiem. Piosenka została nazwana imieniem.
– Tata chyba wybrał ci imię – powiedziałam, uśmiechając się.
Poczułam kopnięcie, na co westchnęłam i z lekkim uśmiechem weszłam do kuchni. Jednak tym razem naszła mnie ochota na dosłownie wszystko. Mama była zajęta odkurzaniem, więc ja wzięłam się za obiad. Może mieszkałam sama, a czasem z Thomas z mamą ze mną jedli, to posiłek zawsze był co najmniej na pięć osób. Ciąża była bardzo wymagająca. Nigdy chyba tak dużo nie jadłam.
Aimee
Zgniotłam kolejną chusteczkę i poprawiłam włosy. Czułam się, cholera, okropnie. Nos bolał mnie od ciągłego kataru, a przez gardło nie mogłam nic przełknąć. Ból rozsadzał nie tylko moje zatoki, ale także i głowę. Jednym słowem – fatalnie. Nie pomagało to w myślenie i pracowaniu. Musiałam się skoncentrować na zamówieniach klientów, ale częściej bywałam na zapleczu niż za barem. Jedynym plusem było to, że mój szef był nieobecny. Miałam mocną zmianę razem z Jackiem i nie sądziłam, że mógłby donieść, jak słabo mi dziś idzie robota. Nie wzięłam wolnego, ponieważ nie miałam takiej możliwości. I choć od rana próbowałam postawić się na nogi, biorąc aspirynę i inne leki, było coraz gorzej.
Wyszłam z zaplecza, pociągając nosem. Marzyłam o ciepłym łóżku, w którym mogłabym się wyciągnąć, wtulić w poduszkę i zasnąć. A tu proszę, jak grom z jasnego nieba, coś mnie trafiło i uświadomiło, jak brutalna jest rzeczywistości. Spojrzałam na kolegę, który obsługiwał klienta. Poradzi sobie – pomyślałam i wzięłam tacę, chcąc zając się stolikami. Zebrałam puste kufle i wytarłam drewniane blaty z powylewanego piwa oraz okruszków po paluszkach. Wróciłam do baru i odstawiłam brudne naczynia, a gdy się odwróciłam… zamarłam. Blondyn, który tak uważne obserwował mnie ostatnio, przebywając z dwoma podejrzanymi typami, teraz stał za ladą i pochylał się w stronę Jacka.
– O i znalazłem zgubę – mruknął, wbijając we mnie wzrok.
Zrobiło mi się sucho w ustach, delikatnie przejechałam językiem po wardze. Czego ten facet chciał? Nigdy wcześniej go nie widziałam, oprócz tamtego wieczoru. Jego kolegę z czarnymi włosami – tak, bo bywał tutaj wiele razy. Po prostu nie zwracałam na niego uwagi. Ten wydawał się dziwny i do głowy wpadały mi myśli o moim bracie. Może to diler? Może ma coś wspólnego z Lennoxem? To miałoby sens, Lennox mógł mieć długi i zobowiązania, a ja miałabym to spłacać.
– W czym mogę pomóc? – spytałam, chcąc się dowiedzieć czegokolwiek. Podeszłam bliżej blatu.
Uśmiechnął się zadziornie i teraz pochylił w moją stronę. Mogłabym opisywać, jak zabójczo pachnął, ale miałam zatkany nos i sytuacja nie była odpowiednia.
– Mała sprawa – odparł cicho. – Zawróciłaś mi w głowie, gdy byłem tu pierwszy raz. Spadłaś z nieba? Bo…
– Pojebało cię? – wyrzuciłam robiąc kwaśną minę. Jack obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem, ale to zignorowałam. Odszedł, zostawiając nas samych. – Co to miało być? Tani podryw?
– Podobasz mi się – powiedział zadowolony. – Masz charakter. Wybacz, postaram się bardziej, słoneczko.
– Daruj sobie. – Wywróciłam oczami. – Jestem w pracy, a ty obecnie mi przeszkadzasz.
Rozejrzałam się, taksując spojrzeniem bar, po czym wzruszył ramionami.
– Nie widzę kolejek. Nie odrzucaj mnie, po prostu pójdź ze mną na niezobowiązującą kolację. Nie jestem mordercą, możesz być tego pewna.
Westchnęłam i oparłam dłonie na biodra. Miałam wrażenie, że gdzieś jest ukryta kamera, a on robił sobie żarty. Przecież to było zabawne. Nagle przychodzi do baru i uznaje, że mu się podobam. W takie cuda nigdy nie wierzyłam, a bajerować nie potrafił. Poza tym miałam, co do niego podejrzenia, wydawał mi się dziwny. Czemu miałam zgodzić się na coś, czego mogłam żałować? Nie znałam tego chłopaka, a to jak się zachowywał, nie przekonywało mnie do siebie. Nie byliśmy nastolatkami, taki podryw stosowało się w szkole. Jeszcze raz na niego spojrzałam, ale nie wydawał się stracić pewności siebie. Wręcz przeciwnie – uśmiechał się, czekając na moją odpowiedź.
– Nie – odparłam i modliłam się, by w tej chwili do środka wszedł jakiś klient. Za wszelką cenę chciałam mieć zajęcie.
– Zgrywasz niedostępną, rozumiem, ale jednak mogłabyś się zgodzić.
– Czy ty słyszysz jak to brzmi? Nawet nie znam twojego imienia – warknęłam, zaciskając palce na blacie. Coraz bardziej mnie irytował, a ból głowy nie ustępował, więc czułam się jeszcze gorzej.
– Culley. Już połowę mamy za sobą, co dalej?
– Spieprzaj stąd, Culley i dorośnij.
– Chciałem po dobroci – westchnął i odsunął się od baru. – Do zobaczenia, Aimee.
Zmrużyłam oczy, nie odpowiadając mu, a jedynie obserwując, jak oddala się do wyjścia. Co to miało być? Skąd, do cholery, znał moje imię? Nie nosiłam plakietki. Jack mu powiedział?

Czułam niepokój spowodowany jego groźbą. W ostatnich słowach słyszałam obietnicę. To nie było nasze ostatnie spotkanie. 

niedziela, 13 marca 2016

|06| Footloose.


Culley
Blondyn dosiadł się do nas, od razu zamawiając drinka. Oparł się swobodnie na krześle i uśmiechnął w dziwny sposób. Zmrużyłem oczy, obserwując go uważnie. Nie miałem styczności z takimi osobami, dla mnie to zupełna nowość. Poznawałem otoczenie, radząc się Connella i czasem miałem wątpliwości, czy dobrze na tym wyjdę. Mój przyjaciel nie należał do świętych, co wielokrotnie udowodnił. Mogliśmy wpaść w kłopoty, chociaż rzadko Upadli ponosili konsekwencje. Dla ludzi byli nieuchwytni.
Zerknąłem na Connella, pochylił się do przodu i poprawił na krześle. Cisza trwała dopóty dopóki młoda kelnerka nie przyniosła alkoholu. Postawiła szklankę na stole i odeszła. Powiodłem za nią wzrokiem, stanęła za blatem i czyściła go z wylanego piwa. Wyczuwałem w niej dziwną emocję i nie mogłem tego zidentyfikować. Tak jakby biła od niej jakaś niewielka moc, jakby aura tej dziewczyny różniła się od normalnej, przeciętnej. Pokręciłem głową i spojrzałem na towarzyszy, musiałem skupić się na obecnej sytuacji. Ciekawiło mnie to spotkanie. Czego Evan Deffrey oczekiwał?
– Cieszę się, że wybrałeś tę drogę, Culley – zwrócił się do mnie, przesuwając palcami po krawędzi szklanki. – Będzie  ci tu lepiej niż w nudnym niebie. A tobie, Connell, dziękuję, że zabrałeś przyjaciela na nasze skromne spotkanie.
– Przejdźmy do rzeczy – wtrąciłem niecierpliwie.
Evan zaśmiał się głośno i upił łyk drinka.
– Konkretnie. Doceniam. Dobrze. – Pochylił się nad stołem. – Szczerze? Mam dosyć kontroli Nieba nad Upadłymi. Skoro jesteśmy tu, nie powinni wtrącać się w nie swoje sprawy. Jednakże oni wciąż mają prawo nas karać za ogromne błędy. Nie jestem niczyim sługą, by ktoś za mnie decydował. Tak cholernie mnie to irytuje. Mogą rządzić ludźmi, mogą panować w Niebie, ale tu my ustalamy zasady.
– Jak sam zauważyłeś, Niebo nas za to ukarze, nie możemy przegiąć – odparł Connell, marszcząc brwi.
– Tak, przyjacielu, ale to może ulec zmianie. Na tym świecie jest bardzo dużo naszych, którzy postąpili tak, a nie inaczej. Zgodzili się na życie na ziemi, ale nie chcą dłużej żyć według zasad Nieba. Mając wiele czasu na przemyślenia, wpadł mi do głowy pomysł, z którego stworzyłem plan.
– To brzmi jak Apokalipsa – zaśmiałem się sucho, przypominając sobie własny postępek. – Jakiż to plan, panie Deffrey? – zadrwiłem.
– Polubiłem cię, za charakter. – Wskazał na mnie palcem i ponownie się uśmiechnął. – Connell, ufam, że możesz mi pomóc. Potrzebujemy armii.
Słysząc to, otworzyłem szerzej oczy. Armii? Do czego mogła nam się przydać armia?
– O co ci dokładnie chodzi? – spytał czarnowłosy i zerknął na mnie.
Wzruszyłem ramionami, też byłem ciekawy tego, co zaplanował Deffrey. Jak chciał przeciwstawić się Niebu? Dla mnie to było niewykonalne, Aniołowie mieli większą moc od nas.
– Upadli zmierzą się z Aniołami oraz resztą Nieba – wyjaśnił Evan.
– Ich jest więcej – powiedziałem, patrząc na niego uważnie.
Kiwnął głową i dopił drinka.
– Masz rację. Dlatego potrzebujemy armii. Jak ją stworzyć? Nad tym myślałem długo, a wtedy przypomniałem sobie moją narzeczoną. Trudno jej nie znać. Na pewno kojarzycie Lullaby Tomlinson, która zawładnęła sercem anioła. Jest na ziemi całkowicie sama, gdy Louis odszedł do nieba. Do czego zmierzam, Lullaby nosi w sobie dziecko Anioła – szepnął i zacisnął szczęki, jakby ta wiadomość sprawiała mu ból.
Wiedziałem o kim mówił, w Niebie było o tym głośno. Bezradny Gabriel nic nie mógł poradzić na to, co działo się między człowiekiem a aniołem. Zgodził się sprowadzić Louisa na rok, więc nie mógł złamać słowa. Żaden nie przewidział tego, co się stanie. Nigdy nie poznałem tego anioła, nie wiedziałem jaka dokładnie jest cała historia i do tej pory nie obchodziło mnie to. Teraz jednak chciałem usłyszeć więcej.
– Jeżeli ona nosi w sobie dziecko – Connell podjął temat – to to dziecko będzie półaniołem, gdy się urodzi. Takich przypadków nie było nigdy.
– Nie było, jeśli chodzi o Anioła czystej krwi. Natomiast Upadli często sypiali z kobietami, zapładniając je. Upadłe półanioły nie miały opieki kogoś, kto zna się na ich egzystencji. Ojcowie znikali. Kto brałby za to odpowiedzialność? Dlatego umierali. Nie byli normalni. Jednak, jeśli ktoś zadbał o życie takiego półanioła, mógł przetrwać i żyć jak my. Potrzebujemy upadłych półaniołów, a je stworzymy tylko sypiające z kobietami.
Analizowałem jego słowa i w pewnym sensie miał rację. To był dobry pomysł na stworzenie armii. Nie miałem pojęcia, co tak bardzo przeszkadzało im w kontroli Nieba. Schodząc tu po prostu chciałem żyć inaczej, ale nie zamierzałem wszczynać wojny. Konsekwencje czegoś takiego mogłoby być ogromne dla całej ludzkości. Plan Evana wydawał się wykonywalny, ale nieodpowiedzialny.
– Dobra, ale zapomniałeś o tym, że te półanioły będą musiały dorosnąć, a na to potrzeba czasu – odezwałem się, gdy myśl przyszła mi do głowy. – W ciągu kilku lat Niebo zauważy zmiany na ziemi, będzie wiedziało, co planujesz. To nie ma sensu, bo przygotowują się na twój, załóżmy, atak. – Przeczesałem włosy palcami i odchyliłem się na krześle, patrząc na Evana i Connella.
Przyjaciel kiwnął głową w ciszy, miałem rację. Ale Evan wyglądał jakby moje słowa nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Nie rozumiałem tego, jak chce podejść do sprawy. To naprawdę wydawało się niemożliwe.
– Przyśpieszymy proces dorastania – blondyn uśmiechnął się i pokręcił głową, wyrywając się z letargu. – Wystarczy, że półanioły będą żywiły się energią. Matka da im to, czego im potrzeba. Upadli tego dopilnują. Dzięki energii osiągnę sukces w trzy miesiące. Plus dziewięć miesięcy ciąży. Niektóre fakty zatuszujemy, Niebo dostanie fałszywe informacje. Nie dowiedzą się o zapładnianiu kobiet. Ale jedno jest bardzo ważne. Musi być ich wiele. Potrzebujemy półaniołów z całego świata, mają zapanować nad ludźmi. Będą żywili się energią, będą zabijali, skończy się pokój. Niebo nie będzie mogło interweniować, bo my będziemy trzymać w garści życie tysięcy osób. A potem oni wyginą i my, Upadli, przejmiemy Ziemię – westchnął rozczulony swą wypowiedzią. – Za dwa dni w tym barze chcę znać waszą decyzję – dodał i wstał, a potem opuścił lokal.
Oszołomiony siedziałem na krześle i próbowałem poukładać sobie w głowie wszystko, co powiedział. To brzmiało jak kryminał, fragment z książki. On naprawdę planował wojnę z Niebem. Kilka miesięcy temu nie rozważałbym takiej opcji, ale teraz pomyślałem, że mogłaby być to niezła rozrywka. Tworzenie półaniołów mogło być wręcz czystą przyjemnością dla faceta, prawda? Uśmiechnąłem się pod nosem, nie potępiałem tego pomysłu, tak jak na początku. Wcześniej wydawał mi się niemożliwy, lecz teraz patrzyłem na to z innej perspektywy.
– Chyba nie umrzemy z nudów, przyjacielu – usłyszałem zadowolony głos Connella.
Spojrzałem na niego, a on posłał mi złośliwy uśmiech.
– Atrakcji co chwila przybywa – przygryzłem wargę. – Musimy to przemyśleć, może być ciekawie.
– Tak, ale przyznasz, że jest trochę niezrównoważony – kiwnął głową.
– Patrząc na was, mógłbym powiedzieć, że jesteście wręcz podobni – odpowiedziałem z ironią.

Connell zaśmiał się i podniósł. Ostatni raz spojrzałem na kelnerkę. Uniosła głowę, patrząc prosto na mnie. Coś było nie tak. Emanowała energią, która mnie do niej przyciągała. Co się właśnie, do cholery, działo? Pośpiesznie opuściłem lokal, pragnąć świeżego powietrza.

Witajcie! Coś marnie z waszymi komentarzami, trochę mi przykro. 365 Days osób czytało więcej osób, a to przecież druga część... No nic. W tym tygodniu powinnam odpisać wydawnictwu i będę chciała otrzymać umowę. Czy mogę mieć do was prośbę? Możecie trochę "popromować" #LWDFF ? Proszę. Będę widzieć kto się udziela na Twitterze i może będzie jakaś paczka na święta xx.