Dobra wiadomość, Louis pojawia się już 9 rozdziale :)
Lullaby
Usiadłam przy pianinie,
poprawiając kartki z piosenkami przed sobą. Dziś poczułam, że muszę zagrać, że
chcę i potrzebuję tego. Od bardzo dawna tego nie robiłam, bojąc się wspomnień
związanych z Louisem, ale zwalczyłam to. W końcu nie mogłam ciągle żyć
przeszłością i stać w miejscu, zwłaszcza, że teraz moją przyszłość nosiłam pod
sercem. Towarzyszyła mi niezmierna ulga, gdy naciskałam klawisze i słyszałam
dźwięki, za którymi tęskniłam. Od odejścia Lou nie grałam, a w pracy
skorzystałam ze zwolnienia, mając do tego prawo. Marcus nie miał z tym
problemu, był naprawdę wyrozumiałym szefem, dobrze trafiłam. Mniej więcej znał
moja sytuację. Chciałam być wobec niego w porządku, więc w domu pisałam jakieś
teksty i jeśli uznałam, że się nadają, wysłałam mu. Nie tworzyłam muzyki i za
tym również mocno tęskniłam. Kiedyś było to nierozłączną częścią mnie. Wracałam
do domu z uczelni, siadałam przy pianinie i wciągałam się w świat pięknej
muzyki, którą tak sama pisałam. To jak układanka, tylko rozsypane nuty trzeba
postawić na odpowiednie miejsca pięciolinii.
Dzisiaj przerwałam mękę
nad samą sobą. Nadgarstki bolały mnie od coraz dłuższej gry, odzwyczaiłam się.
Przestałam myśleć o jedzeniu, o głodzie, a o dziwo moja córeczka nie była w tej
chwili wymagająca. Delikatnie mnie kopała, reagując na muzykę. Chyba jej się
podobało.
Słyszałam, że mama
sprząta, mi nie pozwalała, a sama szukała zajęcia. Lepsze to niż snucie się po
kątach, ale naprawdę czasem chciałam jej pomóc. Było mi głupio – w końcu ta
kobieta niedawno straciła męża, i tak bardzo mnie wspierała. Zawsze, gdy jej
potrzebuję, jest obok i nie muszę mówić, bo rozumiemy się bez słów. Kocham ją
całym sercem i jestem tak mocno przywiązana, że nie wyobrażam sobie na dzień
dzisiejszy jej odejścia. Rozsypałabym się na kawałki, to ona była moją podporą
i motywacją. Chciałabym ją naśladować, stanowiła mój wzorzec cudownej matki,
dbającej i kochającej swoją rodzinę. Czy ja potrafiłam taka być?
Uśmiechnęłam się pod
nosem, jedną ręką kładąc na brzuszku. Wzięłam głęboki oddech, odganiając od
siebie wątpliwości. Nie chciałam psuć sobie humoru, a w ostatnim czasie bardzo
dużo rozmyślałam nad życiem. Niektóre sprawy umiały mnie mocno zadręczyć. Tym razem
udało mi się zatrzymać potok myśli o przyszłości. Na moment przestałam grać,
skupiając uwagę na moim maleństwie. Z każdym dniem było coraz bliżej terminu, a
ja nie mogłam się doczekać. To zniecierpliwienie i radość wypełniało mnie całą.
Oraz strach, którego nie dało się ukryć. Jednakże znajdowałam w sobie siłę, by
mieć pewność, że dam radę. Nic nikomu nie musiałam udowadniać. Chciałam tylko,
by Louis, patrząc na nas z góry był dumny. Uniosłam głowę znów patrząc na nuty,
ale coś mi się nie zgadzało. Zmarszczyłam brwi, widząc zupełnie inną piosenkę
niż grałam wcześniej. Na dodatek tekst i cały utwór nie był mój, a stworzony
przez Louisa. To jedna z piosenek, które znajdowały się na biurku w sypialni
przez nikogo nieruszane. Zaskoczona rozejrzałam się po salonie, lecz nikt tu
nie wchodził. To nie było możliwe, a kartki same nie latają, prawda?
– O Boże… – szepnęłam,
łącząc wszystkie ostatnie dziwne fakty, które miały miejsce, w całość. To były
znaki, a nie przypadki. Być może głupio to brzmiało, ale to, że Louis zostawiał
znaki, mogło być prawdziwe. Może tak mógł się porozumiewać? – Louis? –
wydusiłam z siebie, uważnie obserwując każdy szczegół w pokoju. Niczego nie
chciałam przeoczyć.
Odpowiedzą na moje
pytanie był delikatny podmuch wiatru, który poruszył kartkami. Tak jak za
pierwszym razem, okno było zamknięte, a przeciąg niemożliwy. Otworzyłam szerzej
oczy, wciąż przyswajając to, co się stało. On tu był, co zdawało się kompletnie
niewiarygodne. Niewidzialny, ale odczuwalny, jak wiatr. Oblała mnie fala ciepła,
a zaraz za nią poczułam ekscytację, wiedząc, że Louis tu był. Może stał za
moimi plecami, może siedział w fotelu.
– Tęsknię za tobą –
powiedziałam cicho i powoli zaczęłam grać piosenkę, o którą poprosił. Miałam
wrażenie, że trzyma dłoń na moim ramieniu, chociaż to złudzenie nie trwało
długo. Zniknęło, gdy muzyka ucichła. Zabrałam dłonie z pianina i ułożyłam je na
kolana. Nie wróci już na moje zawołanie, ale to nic. Udowodnił mi to, że mógł
być obok nas, choć niewidoczny. Teraz miałam pewność, że wie o ciąży. Wróci do
nas, ale w odpowiednim czasie, do tego ma ogromną motywację.
Wstałam od pianin,
przygryzając dolną wargę. Jeszcze raz zerknęłam na piosenkę, moją uwagę przykuł
tytuł: „Lallie”. To również nie mógł być przypadkiem. Piosenka została nazwana
imieniem.
– Tata chyba wybrał ci
imię – powiedziałam, uśmiechając się.
Poczułam kopnięcie, na
co westchnęłam i z lekkim uśmiechem weszłam do kuchni. Jednak tym razem naszła
mnie ochota na dosłownie wszystko. Mama była zajęta odkurzaniem, więc ja
wzięłam się za obiad. Może mieszkałam sama, a czasem z Thomas z mamą ze mną jedli,
to posiłek zawsze był co najmniej na pięć osób. Ciąża była bardzo wymagająca.
Nigdy chyba tak dużo nie jadłam.
Aimee
Zgniotłam kolejną
chusteczkę i poprawiłam włosy. Czułam się, cholera, okropnie. Nos bolał mnie od
ciągłego kataru, a przez gardło nie mogłam nic przełknąć. Ból rozsadzał nie
tylko moje zatoki, ale także i głowę. Jednym słowem – fatalnie. Nie pomagało to
w myślenie i pracowaniu. Musiałam się skoncentrować na zamówieniach klientów,
ale częściej bywałam na zapleczu niż za barem. Jedynym plusem było to, że mój
szef był nieobecny. Miałam mocną zmianę razem z Jackiem i nie sądziłam, że
mógłby donieść, jak słabo mi dziś idzie robota. Nie wzięłam wolnego, ponieważ
nie miałam takiej możliwości. I choć od rana próbowałam postawić się na nogi,
biorąc aspirynę i inne leki, było coraz gorzej.
Wyszłam z zaplecza,
pociągając nosem. Marzyłam o ciepłym łóżku, w którym mogłabym się wyciągnąć,
wtulić w poduszkę i zasnąć. A tu proszę, jak grom z jasnego nieba, coś mnie
trafiło i uświadomiło, jak brutalna jest rzeczywistości. Spojrzałam na kolegę,
który obsługiwał klienta. Poradzi sobie – pomyślałam i wzięłam tacę, chcąc
zając się stolikami. Zebrałam puste kufle i wytarłam drewniane blaty z
powylewanego piwa oraz okruszków po paluszkach. Wróciłam do baru i odstawiłam
brudne naczynia, a gdy się odwróciłam… zamarłam. Blondyn, który tak uważne
obserwował mnie ostatnio, przebywając z dwoma podejrzanymi typami, teraz stał
za ladą i pochylał się w stronę Jacka.
– O i znalazłem zgubę –
mruknął, wbijając we mnie wzrok.
Zrobiło mi się sucho w
ustach, delikatnie przejechałam językiem po wardze. Czego ten facet chciał?
Nigdy wcześniej go nie widziałam, oprócz tamtego wieczoru. Jego kolegę z
czarnymi włosami – tak, bo bywał tutaj wiele razy. Po prostu nie zwracałam na
niego uwagi. Ten wydawał się dziwny i do głowy wpadały mi myśli o moim bracie.
Może to diler? Może ma coś wspólnego z Lennoxem? To miałoby sens, Lennox mógł
mieć długi i zobowiązania, a ja miałabym to spłacać.
– W czym mogę pomóc? –
spytałam, chcąc się dowiedzieć czegokolwiek. Podeszłam bliżej blatu.
Uśmiechnął się
zadziornie i teraz pochylił w moją stronę. Mogłabym opisywać, jak zabójczo
pachnął, ale miałam zatkany nos i sytuacja nie była odpowiednia.
– Mała sprawa – odparł
cicho. – Zawróciłaś mi w głowie, gdy byłem tu pierwszy raz. Spadłaś z nieba?
Bo…
– Pojebało cię? –
wyrzuciłam robiąc kwaśną minę. Jack obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem, ale to
zignorowałam. Odszedł, zostawiając nas samych. – Co to miało być? Tani podryw?
– Podobasz mi się –
powiedział zadowolony. – Masz charakter. Wybacz, postaram się bardziej,
słoneczko.
– Daruj sobie. –
Wywróciłam oczami. – Jestem w pracy, a ty obecnie mi przeszkadzasz.
Rozejrzałam się,
taksując spojrzeniem bar, po czym wzruszył ramionami.
– Nie widzę kolejek.
Nie odrzucaj mnie, po prostu pójdź ze mną na niezobowiązującą kolację. Nie
jestem mordercą, możesz być tego pewna.
Westchnęłam i oparłam
dłonie na biodra. Miałam wrażenie, że gdzieś jest ukryta kamera, a on robił
sobie żarty. Przecież to było zabawne. Nagle przychodzi do baru i uznaje, że mu
się podobam. W takie cuda nigdy nie wierzyłam, a bajerować nie potrafił. Poza
tym miałam, co do niego podejrzenia, wydawał mi się dziwny. Czemu miałam
zgodzić się na coś, czego mogłam żałować? Nie znałam tego chłopaka, a to jak
się zachowywał, nie przekonywało mnie do siebie. Nie byliśmy nastolatkami, taki
podryw stosowało się w szkole. Jeszcze raz na niego spojrzałam, ale nie wydawał
się stracić pewności siebie. Wręcz przeciwnie – uśmiechał się, czekając na moją
odpowiedź.
– Nie – odparłam i
modliłam się, by w tej chwili do środka wszedł jakiś klient. Za wszelką cenę
chciałam mieć zajęcie.
– Zgrywasz niedostępną,
rozumiem, ale jednak mogłabyś się zgodzić.
– Czy ty słyszysz jak
to brzmi? Nawet nie znam twojego imienia – warknęłam, zaciskając palce na
blacie. Coraz bardziej mnie irytował, a ból głowy nie ustępował, więc czułam
się jeszcze gorzej.
– Culley. Już połowę
mamy za sobą, co dalej?
– Spieprzaj stąd,
Culley i dorośnij.
– Chciałem po dobroci –
westchnął i odsunął się od baru. – Do zobaczenia, Aimee.
Zmrużyłam oczy, nie
odpowiadając mu, a jedynie obserwując, jak oddala się do wyjścia. Co to miało
być? Skąd, do cholery, znał moje imię? Nie nosiłam plakietki. Jack mu
powiedział?
Czułam niepokój
spowodowany jego groźbą. W ostatnich słowach słyszałam obietnicę. To nie było
nasze ostatnie spotkanie.