piątek, 26 lutego 2016

|05| Bloodstream.

Na początek SUPER, MEGA INFORMACJA.
365 Days dostało propozycję wydania jako książki.
Co z tego wyniknie, zobaczymy. Będę was informowała :)


Culley
Kolejny dzień na Ziemi zapowiadał się naprawdę ciekawie. Mogłem śmiało powiedzieć, że moja decyzja była najlepsza, jaką kiedykolwiek mogłem podjąć. Dziewczyny tutaj może nie były aniołkami... to były wręcz diablice! Tak szybko pokochałem to miejsce... Nie możecie sobie tego nawet wyobrazić!
Dzisiaj miałem dowiedzieć się czegoś więcej o zajęciu Connella. W końcu muszę o nim wiedzieć wszystko, skoro mamy trzymać się razem przez cały pobyt w tym miejscu. Siedząc w ogromnej kuchni, jadłem kolejną kanapkę i słuchałem nudnego gadania dziennikarki. Mówiła o polityce, co kompletnie mnie nie interesowało. Ludzie, pracujący w rządzie wydawali się być śmieszni. Nie będę nawet o tym myśleć. Pokręciłem głową, sięgając po sól. W tym samym momencie do środka wszedł mój przyjaciel.
Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się cwanie. Wiedziałem, że go to wkurza, więc robiłem to jak najczęściej.
— Ani słowa — rzucił, idąc w stronę lodówki.
Było po szesnastej,  ale on ledwo żył. To dziwne. Ja nie odczuwałem wypicia alkoholu, tak jak on.
Być może dlatego, że był na Ziemi dłuższy czas...
— Coś ty taki nerwowy? — zagadnąłem.
— Nie jestem nerwowy. Po prostu jak na ciebie patrzę, to od razu szlag mnie trafia. — Odwrócił się z kartonem mleku w ręce.
Wywróciłem oczami z lekkim uśmiechem i dokończyłem kanapkę. Culley z westchnieniem usiadł naprzeciwko mnie, zajmując się płatkami z mlekiem. Jak to woli. Wstawiłem talerz do zmywarki i umyłem ręce.
— Gotowy na dalsze poznawanie świata? — spytał z pełnymi ustami. Stróżka mleka popłynęła mu po brodzie.
— Z tobą wszędzie. – Kiwnąłem głową i wyszedłem z kuchni.
Miałem nieodpartą chęć zagrania na pianinie i korzystając z tego, że stał w salonie, usiadłem przy instrumencie. Czasami coś natchnęło mnie w nieoczekiwanym momencie, bez żadnego powodu. Od kiedy zszedłem z nieba, nie grałem. Trzeba było to nadrobić. Ułożyłem dłonie na biało – czarnych klawiszach i przycisnąłem odpowiednie dźwięki. Po chwili melodia wypełniła salon, a ja poczułem się, jakbym był w domu, choć od niego dzieliły mnie tysiące kilometrów, albo i więcej. Przypomniałem sobie mamę, która biegała po kuchni, piekąc lub gotować. Uśmiechała się, nuciła pod nosem i wydawała się być tym naprawdę zafascynowała. Wiele małych spraw sprawiało jej nieukrywaną radość. Za to na widok ojca w mojej głowie, chciało mi się śmiać. Brakowało mi go, chociaż byłem ciekaw, jak sobie radzi z tym, że odszedłem. Na kim się teraz wyżywa? Z kim kłóci? Och, kochany, choleryk. Jednakże tęsknota w moim sercu nie była tak wielka, jak chęć pozostania tutaj. Moje miejsce w tym świecie pozwalało mi na wiele. Każdego dnia uczyłem się na nowo, tego, co wiedzą ludzie. Sprawiało mi to radość. Obserwowałem kobiety, które robiły śmieszne lub dziwne rzeczy, gdy rano śpieszyły się do pracy. Słuchałem jak faceci klną, gdy stoją w korku. Otaczał mnie świat pewny barw, ciekawostek i charakterów, które nie były jedynie czyste jak kropla wody. Właśnie to tak bardzo podobało mi się na ziemi – decydowanie o własnym sumieniu, bycie sobą.
— Culley, zbieraj się. — Connell klepnął mnie w ramię, wybudzając z muzycznego transu. — Zawsze lubiłem jak grasz. Możesz nawet do tego śpiewać, ale później. Mam trochę pracy. Poza tym ktoś dziś na mnie czeka, myślę, że i z tobą chce porozmawiać.
— Powiesz coś więcej? — zerknąłem na niego i wstałem.
— No. Idę się ubrać. A ty poczekaj, nie wypij mi całej whisky, bardzo lubię — odparł i zniknął w holu.
Podszedłem do barku i rzeczywiście nalałem sobie trochę alkoholu. Od pierwszego razu zasmakował mi, ale to nie ja chodziłem na kacu. Nie narzekałem na ból głowy, a Connell tak. Ze szklanką w ręku usiadłem na oparciu fotela i wbiłem wzrok w telewizor. Wiadomości już się skończyły, młoda pogodynka przedstawiała prognozę na najbliższe dni. Duszno, upalnie i tak dalej – standard w Los Angeles. Zdążyłem się przyzwyczaić. Od kiedy przybyłem, nie padał deszcz. A byłem tutaj już dwa tygodnie. Oczywiście, mogłem zmienić miejsce, wyjechać, zwiedzić świat, ale miałem na to czas. Nieokreślony czas – tak zwaną, wieczność. Ponoć nie umieraliśmy z przyczyn naturalnych lub wypadku, bo tylko Bóg mógł wydać na nas wyrok… Nie było tak łatwo. Człowiek, samochód, tramwaj, pociąg – nie mogły nas zabić. Natomiast Anioł Anioła już mógł. Dlaczego? Bo obydwie istoty były istotami niebiańskimi. Nawet jeśli upadliśmy i żyliśmy na ziemi, mieliśmy taką moc. Nie zamierzałem się nikomu narażać, by stracić tak cenne życie. Wolałem być obserwatorem, badać zachowania innych, niż brać udział w zamieszaniach, tak jak lubił to robić Connell. Mimo upartych i twardych charakterów, różniliśmy się z moim przyjacielem. On potrzebował ogromnej uwagi skupionej na sobie, adrenaliny, jaką dawały mu nielegalne sprawy. Ja dopiero poznawałem prawdziwego siebie, ale byłem inny niż Connell. Wolałem stać z boku, rozbawiony bójką, albo scysją. Byłem pewny, że obudziła się we mnie też chęć droczenia się, dyskutowania oraz dodawania sarkazmu do wypowiedzi. Stałem się sceptyczny, lecz nie straciłem zdrowego rozsądku. Mojemu przyjacielowi brakowało tego, gdy był już po trzeciej szklance jakiegoś trunku. Odpadał z gry. Och, czternaście dni z nim nauczyło mnie, że on potrzebuje niańki dwadzieścia cztery na dobę. Nie dziwię się dlaczego jest sam – nikt by z nim nie wytrzymał. Kończy się na seksie i do domu.
Upiłem kolejny łyk whisky i zakołysałem szklanką, oblizując wargę. Do moich myśli przebił się głos bohaterki filmu, który dopiero się rozpoczął. Nie miałem ochoty na oglądanie, poza tym i tak wychodziliśmy, więc sięgnąłem po pilot i wyłączyłem telewizor. Cierpliwie czekałem na przyjaciela, kończąc dopijanie. Kroki po schodach rozległy się po domu, więc wstałem i wyszedłem z salonu. Connell przeczesał krucze włosy palcami i pochylił się, by założyć buty. Nie trudno było się domyślić, że naszym ulubionym kolorem był czarny. Obydwaj uważaliśmy, że takie ubrania idealnie do nas pasują. Biel kojarzyła się z Niebem i przeszłością, więc staramy się ją eliminować.
— Gotowy? – Podszedł od lustra i postawił kołnierzyk od skórzanej kurtki
— A nie wyglądam? – mruknąłem, otwierając drzwi.
— Wyglądasz. Jasne. Gorzej niż ja — zaśmiał się, idąc za mną.
Nie skomentowałem, bo nie chciało mi się z nim drażnić. On potrzebował osoby do komplementów, inaczej jego piękno więdło, a duma malała.
Podszedłem do samochodu, do którego zaraz wsiedliśmy. Nie prowadziłem, bo to nie było moje auto, a poza tym nie za bardzo lubiłem jeździć z Connellem, gdy to ja byłem kierowcą. On za dużo gadał, rozpraszał mnie i denerwował. Jeździł, jak wariat, ale przynajmniej mniej dyskutował. Connell Black potrafił doprowadzić człowieka do szału, potwierdzam.
— Gdzie tak właściwie jedziemy? — Włączyłem radio, by po chwili muzyka rocka wypełniła samochód mocnym brzmieniem.
— Do baru w ciemnej dzielnicy. Ciemna dzielnica to taka, gdzie czeka najwięcej narkomanów, pijaków, gangów. Sam rozumiesz. Mi nic nie zrobią, a zarobię. W sumie ci ludzi są głupi, no ale…
— Skąd bierzesz towar? — Stukałem palcami o kolano, patrząc na profil chłopaka.
Uśmiechnął się cwaniacko, skręcając płynnie i wjeżdżając w kolejną ulicę.
— Mam dojścia, kontakty i dużo pieniędzy. Moi ludzie zyskują dla mnie towar, a ja płacę. Potem i tak zarabiam z prowizją. Nie dziwmy się, najczęściej narkomani nie mają kasy, więc biorą pożyczkę, albo chcą „oddać” przy kolejnym razie. No więc oddają. Ja im tylko w tym pomagam. Czasem zmuszę do małej kradzieży — wzruszył obojętnie ramionami. — Nic wielkiego, człowieka nie zabijają, a jeśli już zabijają, to jedynie siebie. To nie moja sprawa, mają własne rozumy.
— Dobra, dobra. Nie spowiadaj mi się. Pytałem tylko o towar. Długo już to ciągniesz? I w sumie dlaczego dilerka? — spytałem. Ciekawiło mnie to, bo w niebie nie przejawiał zachwytu nad alkoholem czy dragami. Interesował go boks, samochody, motory i dobre dziewczyny. Na pewno nie Anielice.
— Natchnęło mnie. Jezu, Culley, nie wiem. Prawie od początku, gdy to zszedłem. Spotkałem odpowiednich ludzi, nawiązałem kontakt i mam, to co mam. Wiesz, że nie mogą mnie złapać. Zniknąłbym szybciej, niż by zakuli mnie w kajdanki. Także mój biznes nie pozostawia śladów. Coś jeszcze? Książkę piszesz?
— Czyżbym cię denerwował, panie? — Złapałem się za serce. — Wybacz mi.
— Pierdol się, Culley — wywrócił oczami i przyśpieszył, a mnie wbiło w fotel.
— Mogę, ale nie z tobą — odparłem, łapiąc oddech.
Connelll wybuchnął śmiechem i pokręcił głową.
— Chciałbyś, oj chciałbyś…
Prychnąłem, zamykając oczy. Do końca drogi, która nie trwała długo, słuchałem przebojów z lat 90.
Słońce już zachodziło, gdy wysiedliśmy z samochodu. Zatrzasnąłem drzwi i skrzywiłem się, czując smród ze śmietników. No, ciemna dzielnica zaprasza. Bar, do którego mieliśmy wejść, to była speluna w zniszczonej kamienicy. Connell pociągnął za klamkę i weszliśmy do środka wraz z dźwiękiem skrzypiących drzwi. W pomieszczeniu pachniało papierosami i alkoholem oraz potem. W rogu po prawej stronie zawieszony był nieduży telewizor, na którym leciał mecz. Niektórzy oglądali, niektórzy wdawali się w pijackie dyskusje. Wsunąłem ręce do kieszeni spodni i rozejrzałem się, ale nic prócz farby schodzącej ze ścian i krzeseł do pasujących do stołów, nie przykuło mojej uwagi. Poszedłem w ślady Connella i ruszyłem w stronę baru. Za ladą stał około czterdziestoletni facet, znudzony życiem i zmęczony pracą. Nalewał piwa, słuchając nachylającego się do niego Connella.
— Laicaster jest, był czy będzie? — zapytał czarnowłosy chłopak.
— Kazał ci przekazać, że dzisiaj pasuje — odparł znużonym głosem barman i zerknął na nas.
— Zabiję gówniarza — warknął Connell, zaciskając rękę w pięść. — Zabiję go, przysięgam. –— Odepchnął się od blatu i ruszył do stolika, przy którym siedziało dwóch chłopaków.
Obydwaj mieli kaptury na głowie, pochylali się i rozmawiali ze sobą. Usiadłem na krześle barowym i obserwowałem sytuację. Mój przyjaciel oparł ręce na stole i zaczął z nimi dyskusję. Wydawało mi się, że będzie sprzedawać narkotyki i nie myliłem się. Nie chciał dzisiaj stracić towaru. Nie miałem pojęcia kim był Laicaster, ale mogłem zgadywać, że Connell się na nim zawiódł.
— Whisky? — usłyszałem barmana, więc spojrzałem na niego, unosząc brwi do góry. — Dla specjalnych klientów, mam specjalny alkohol. Jeśli przyszedłeś tutaj z Blackiem, to oznacza, że muszę cię traktować, jak przyjaciela. Więc?
— Zdecydowanie whisky — zgodziłem się, kiwając głową.
— Proszę, szefie. — Postawił przede mną szklankę, za co podziękowałem i wypiłem kolejny raz cudowny alkohol.
Nie poczęstowałem się drugą porcją, cierpliwie czekałem, aż Connell dobije targu. Na razie zaciskał ręce na kurtce tego biednego szczeniaka i dociskał go do ściany. Och, tak. Czasem musiał pokazać się, jako groźny diler. Dla mnie był bardzo przewidywalny, może dlatego, że znałem go od dziecka i wiedziałem jaki ma charakter. Musiał się zgrywać przed klientami, by ich postraszyć – standardowy ruch.
— Nie masz kasy, nie będziesz ćpał, skończyłem! — krzyknął Connell i pchnął chłopaka na krzesło.
Ten drugi podał mu kilkanaście banknotów i zabrał biały woreczek, nie przejmując się kolegą. Prymitywne zachowanie narkomana dla którego najważniejszy było wziąć, niczyj inny los się nie liczył. W sumie jego życie też nie stawiło większe wagi, skoro niszczył się ćpając. Jako anioł, którym jednak w duszy byłem, nie pochwalałem tego, ale nie zamierzałem się odzywać. To już nie była moja sprawa.
— Idziemy — rzucił Connell, stając przede mną. — Teraz jedziemy na spotkanie. Potem zajmę się Laicasterem.
— Kto, że się tak wściekasz, jakbyś okresu dostał? — Odstawiłem szklankę.
— Chcesz zarobić? Naprawdę mogę ci przywalić i stracisz te błyszczące zęby, kurwa — warknął i ominął mnie.
— Nie pozwalaj sobie, Black — szepnąłem, co na pewno usłyszał. Był Aniołem. Miał wyostrzy zmył słuchu i wzroku. Jako Upadły nie stracił tego daru.
Spojrzał na mnie przez ramię i otworzył drzwi od baru. Chciałbym powiedzieć, że wyszliśmy na świeże powietrze, ale od razu odepchnąłem od siebie tę myśl. Wsiadłem do samochodu, pragnąc jak najszybciej stąd odjechać. Connellowi również się śpieszyło. Widząc jaki był zagniewany, mogłem przypuszczać, że Laicaster namieszał, a dodatkowo to spotkanie było naprawdę ważne. Rozumiałem, że Connell chciał mi pokazać swoją pracę, jednakże nie zamierzałem znosić jego humorów. Mógł być wściekł, proszę bardzo, ale ja nie byłem tutaj kimś, kim będzie pomiatał. On dobrze to wiedział. Wiedział też, że jeśli mnie uderzy, to z łatwością mu oddam.
— Sorry — mruknął pod nosem. — Szczeniak mnie wkurzył i poniosło mnie. Nienawidzę tego, gdy się z kimś umawiamy i zostaję wystawiony.
— Umawiasz się z narkomanami, Black. Oni nie wiedzą jak się nazywają, to na co liczysz? — prychnąłem, przeczesując włosy, wzrok wbiłem w szybę.
Nie otrzymałem odpowiedzi, chociaż atmosfera w aucie wydawała się być trochę spokojniejsza. Przynajmniej mnie przeprosił, to musiało zaboleć jego ego. Jechaliśmy w ciszy, która tym razem mi odpowiadała. Widok za oknem szybko się zmieniał, budynki zlewały się w jedność i niewiele mogłem rozróżnić. To zmieniło się dopiero, gdy Connell zatrzymał się na jakimś osiedlu przed kolejnym barem – cudownie.
— Oryginalne miejsce spotkań wybierasz — powiedziałem, patrząc na niego głupio.
— Po pierwsze nie ja wybrałem to miejsce, po drugie tutaj mogę spotkać Laicastera, po trzecie chodź, ktoś na nas czeka — odparł, wyciągając kluczyki ze stacyjki.
Opuściliśmy samochód i szybkim krokiem weszliśmy do paru, który wydawał się o wiele lepszy niż poprzedni. Młoda kobieta zmywała stoły, które nie były rozwalone, muzyka cicho grała, a barman rozdawał drinki. W sumie tutaj mógłbym się i napić, nie obrzydzało mnie. Rozejrzałem się, siadając z przyjacielem pod oknem. Kelnerka właśnie zabrała pusty kufel z tego stołu i posłała nam życzliwy uśmiech.
— Co podać? — spytała, stawiając naczynie na tacy.
— Piwo — powiedział Connell, gdy ja przyglądałem się brunetce.
Smukła dziewczyna, ale mająca okrągłe biodra i dobre kształty. Włosy miała związane w wysokiego kucyka, na ustach trochę błyszczyka. Lekki makijaż sprawiał, że zmęczenie nie było tak widoczne. Dostrzegłem jej piękne, duże, zielone oczy i odpłynąłem. Nie, amor nie strzelił mnie w tyłek, po prostu nigdy nie widziałem tak wyrazistego koloru tęczówek. Kelnerka chyba zauważyła to, jak się gapię, bo odwróciła się i odeszła do blatu.
— To jego siostra — mruknął Connell.
— Tego gościa, który tu przyjdzie? Aha, i przed chwilą mówiłeś, że już na nas czeka. Gdzie?
— Nie, idioto. Laicastera. To siostra Lennoxa Laicastera. A ten gość zaraz powinien być. Myślałem, że będzie pierwszy.
— Czyli siostrzyczka zarabia, a braciszek płaci ci za dragi? — Uniosłem brew. — Świetny biznes, Black, naprawdę — Wywróciłem oczami i poprawiłem się na niewygodnym krześle.
— Wkurzasz mnie dzisiaj — ostrzegł.
— Z wzajemnością — wysiliłem się na sztuczny uśmiech i w tym samym momencie poczułem chłodny powiew wiatru.
Drzwi otworzyły się zagłuszając cichą muzykę. Odwróciłem głowę i dostrzegłem mężczyznę, stojącego w progu. Ubrany w czarny garnitur wyglądał na poważnego biznesmena, ale wątpiłem, by Connell umawiał się z kimś takim.

— Evan Deffrey — odezwał się, stając przy naszym stoliku. — Miło mi cię poznać, Culleyu.

czwartek, 4 lutego 2016

|04| Army.

Lullaby
– Może chcesz coś do picia? – spytałam, zerkając na Thomasa, który męczył się ze skręcaniem białego, drewnianego łóżeczka.
– Tak. I to co chcę, nazywa się Pepsi – odpowiedział, wkładając do ust śrubkę.
Uśmiechnęłam się i odłożyłam poskładane śpioszki do szafy, którą obydwoje złożyliśmy. Wyszłam z pokoju mojej córeczki. Ostrożnie schodziłam po schodach, podziwiając zdjęcia na ścianie, które niedawno zawiesiłam. Musiałam się czymś zająć i wywołałam naszą sesję ze ślubu w dużym, czarno-białym formacie. Fotografie powiesiłam na korytarzu, by każdy kto wchodzi na górę, mógł je zobaczyć. Na końcu zostawiłam kilka miejsc na zdjęcia naszej córeczki. Kiedy ostatnim razem byłam na wizycie, dowiedziałam się, co to za płeć. Musiałam. Obiecałam sobie, że będę czekać do ostatniej chwili, ale nie wytrzymałam. Tak bardzo chciałam już wiedzieć. Od razu z kliniki pojechałam do centrum handlowego. Chociaż nogi odmawiały mi posłuszeństwa, chodziłam po sklepie z dziecięcymi rzeczami, kupując malutkie, różowe ubranka. O akcesoria i meble zadbała moja mama. Dwa dni później w domu pojawiła się ekipa z całym zestawem.
– Babcia musi się do czegoś przydać – stwierdziła wtedy mama i ucałowała mnie w policzek. – Ach, i nie zapominajmy o wujku. Tom już nie może się doczekać, żeby złożyć meble.
Tak właśnie skończył mój brat. Od rana, choć to sobota, którą przeważnie poświęca na wyspanie się, siedzi w pokoju i studiuje instrukcje. Pomagałam mu z szafkami, ale łóżeczko wziął na klatę. Kochany dzieciak.
Weszłam do kuchni, gdzie mama robiła dla nas obiad. Zapach dotarł do moich nozdrzy i od razu zrobiłam się głodna. To naprawdę bardzo szybko działało. Przez dziewięć miesięcy zjadłam więcej niż przez rok. Malutka była wymagająca, a ja miałam nadzieję, że będzie zdrowa, kiedy się urodzi. Louis na pewno obserwuje nas z góry i również się cieszy. Chciałabym zobaczyć jego reakcje, gdy dowiedział się, że będzie miał córkę. Ciekawe, czy będzie do niego podobna? Jeśli tak, naprawdę nigdy o nim nie zapomnę. Teraz przestałam myśleć o tym, jak o tragedii. Przywykłam do sytuacji, która wcześniej bardzo mi ciążyła. Pewnego dnia obudziłam się z nadzieją w sercu i uwierzyłam, że może być lepiej. To sprawka mojego męża. Zaszczepił we mnie wiarę. Poświęcę się naszej córce, by miała wszystko, czego potrzebuje. Postaram się dać jej miłość za nas obydwoje.
– Lullaby? – Mama zerknęła na mnie, krojąc warzywa.
– Tak? – Sięgnęłam po szklankę z suszarki. Wyciągnęłam puszkę pepsi z lodówki i nalałam bratu gazowanego napoju.
– Dlaczego nie odwiedzasz grobu Louisa? – spytała.
Zacisnęłam palce na szklance i powoli odwróciłam się do mamy. Zaskoczyła mnie, nie myślałam, że zada takie pytanie.
– Nie mam czasu – odparłam po chwili zastanowienia. – Poza tym nie lubię odwiedzać tego miejsca. Tam nie ma Louisa. Doskonale wiesz, że to tylko nagrobek. W wypadku spłonęło auto razem z jego ciałem – przypomniałam jej z bólem w sercu.
Nienawidzę kłamać. A właśnie to robię… To była oficjalna wersja dla wszystkich. Louis z pomocą Gabriela bardzo łatwo zaaranżował wypadek, nie krzywdząc przy tym nikogo. Nie mogli na to pozwolić.
– Rozumiem – mruknęła pod nosem mama. – Ale to twój mąż.
– I uwierz, że o nim pamiętam – przerwałam jej, bo wiedziałam, że chce coś jeszcze dodać. – Moja pamięć o nim jest w moim sercu, a nie na nagrobku. Mamo, to zupełnie co innego, niż z tatą. Tata leży w grobie, jest tam. A Louisa nie ma. Nie chcę więcej o tym rozmawiać. Zaraz zawołam Thomasa na obiad – dokończyłam i poszłam na górę.
Na moment przystanęłam na korytarzu przy zdjęciu, gdzie Louis obejmuje mnie od tyłu. W białej sukni opieram się o jego tors. Uśmiechnęłam się pod nosem, powoli uspokajając. Wrócisz do mnie i nie będę musiała cię wspominać – pomyślałam.
– Tom. – Weszłam do pokoju, niosąc szklankę. – Proszę. – Podałam bratu picie. – Zaraz zejdź na obiad. Świetnie ci idzie. Pomóc?
– Usiądź na tyłku – machnął na mnie ręką i wypił na raz całą pepsi.
Zaśmiałam się, odbierając od niego pustą szklankę. Opuściłam pokoik, ale nie zeszłam na dół. Ruszyłam do sypialni. Podeszłam do biurka, bo coś mi kazało to zrobić. Przeczucie? Pewnie tak. Szklankę ostrożnie odstawiłam na blat i pochyliłam się nad piosenkami. Moją uwagę przykuł tekst, który wcześniej nie leżał na górze. Pamiętałabym to, bo wiele razy zerkałam na biurko. To niemożliwe, by kartka sama położyła się na wierzchu. Mama nie wchodziła do tego pokoju, Thomas tym bardziej. Po co? Nie był ciekawskim chłopcem. Wzięła m kartkę do ręki i przeczytałam tekst, siadając na łóżku.
„Odległość jest karą, samotność mnie dręczy. Umieram każdą kolejną cząstką siebie. Kochanie, wrócę.” Pierwszy wers był dla mnie, jak początek listu. Nie musiałam wiedzieć, co będzie dalej, to był jasny przekaz od mojego męża. Nie miałam pojęcia, czy mógł to napisać wcześniej, czy może teraz. Nie rozmawialiśmy o postaci niewidzialnej. Mógł nią być? Jako Anioł Stróż pojawiał się na Ziemi, ale nie żył tu. Zdawałam sobie z tego wszystkiego sprawę i byłam coraz bardziej zaskoczona. Albo zszokowana. Wystarczyło usiąść na chwilę, a w głowie układałam elementy wszystkiego, co się działo. Znaki? Otwarte okna? Nie wariowałam, to nie był przypadek. Uśmiechnęłam się pod nosem, czując łzy na policzkach.
– Obyś szybko wrócił – szepnęłam cicho, a palce zacisnęłam na białej kartce papieru.
Aimee
            Dokładnie wytarłam ostatnią szklankę, którą przed chwilą wypełniała bursztynowa whiskey. Odstawiłam naczynie na blacie i odłożyłam ściereczkę na miejsce. To chyba tyle na dziś. Jacob – barman, z którym pracowałam – ustawiał krzesła na stoły, by rano móc z łatwością zetrzeć podłogę. Było co sprzątać, gościom często rozlewał się alkohol, a okruszki chipsów i innych zapychaczy, wdzierały się między deski. Kolejny dzień pracy dobiegł końca i odczuwałam ulgę, bo mogłam już wracać do domu. Osiem godzin za ladą to dosyć dużo. Zwłaszcza, że wieczorem zaczynał się największy młyn, a wtedy byłam już zmęczona. Jednak nie mogłam tak marudzić – dostawałam wypłatę na czas. To się dla mnie liczyło. Inaczej nie przeżyłabym od pierwszego do pierwszego. Kiedyś może miałam większe ambicje, niż ścieranie blatu po klientach baru, gdzie siedzieli i wyżalali się po całym dniu w pracy, ale nie miałam wyboru.
            Byłam Aimee Laicaster, dobiłam do dwudziestki trójki, niańczyłam młodszego o rok brata i mogłam liczyć tylko na siebie. Zawzięta  ze mnie dziewczyna, nie powiem. Moja historia była jak każda inna. Nie pamiętałam ojca, wychowywała mnie matka. Mnie i mojego brata. Nie narzekaliśmy, mieliśmy miłość, dom i jedzenie. Mogłabym się rozczulać, opisywać cudowne dzieciństwo, ale nie pamiętam już, jak to być dzieckiem. Dosyć szybko musiałam dojrzeć i wziąć sprawy we własne ręce. Mama pracowała na kilka zmian, ale i to przestało wystarczać, gdy staliśmy się nastolatkami. Coraz więcej wydatków ciążyło na jej barkach, więc… więc musiałam pomóc. Na początku uczyłam się i pracowałam dorywczo, lecz nie przynosiło to skutków. Nie nadążałam za materiałem w szkole, co przyczyniło się do słabszych ocen. Mama chciała, bym się uczyła, ale przerwałam to, wiedząc, że nie ma sensu. Tak, rzuciłam szkołę i nie czuję się dumna z tego powodu, po prostu nie miałam wyjścia. Życie czasami stawia nas przed trudnymi wyborami. Pozostawia wyjście ewakuacyjne oknem, ale czy skakanie z szóstego piętra może coś uratować? Zajęłam się pracą, pieniądze poświęcałam na mnie, na mojego brata i na ubrania. Rachunki i jedzenie przejęła mama. Lennox był typem chłopaka sportowca, więc jego pragnienia obejmowały treningi piłki nożnej, a to też kosztowało.
            Nigdy nie było kolorowo, ale też nigdy nikomu nie zazdrościłam. Z całej tej sytuacji, mogłam wnioskować, że bywa gorzej. Ludzie nie mają gdzie mieszkać, nie mają pieniędzy, są chorzy, bez rodzin. A ja? Miałam mamę, brata i dom. Mały, zniszczony, ale zawsze to był dom, do którego wracałam i czułam bezpieczeństwo. Nie patrzyłam daleko w przyszłość i niczego nie planowałam, bo losu nie da się przewidzieć. Co będzie za tydzień? A co jutro? Nie wiem.
            Kiedy Lennox skończył szkołę zaczęły się problemy. Mógłby iść na studia, stypendium opłaciłoby to wszystko. Był zdolnym chłopakiem z ambicjami. I wiecie, co? Nawet ci, którzy mają poukładane w głowie, mogą wpaść w kłopoty. Lennox wszedł w złe towarzystwo. Chłopcy, którzy imprezują, bawią się nie byli żadnym zagrożeniem i to nie o nich chodziło. Mój brat zaczął brać. Kupował narkotyki, które złudnie dodawały mu odwagi i siły, by chodzić na treningi. To działo się tylko w jego głowie, nie pomagało, wręcz spowodowało to, że stracił możliwość gry, a o studiach mógł zapomnieć. Uzależnienia nie da się ukryć, w pewnym momencie ono wyjdzie i pokaże, kim się stajesz. Lennox przegrał i zaczął się staczać, a ja bezradna nie mogę mu pomóc. Każde moje słowo uderza w niego, jak o ścianę, bez efektu. Mama? Och, dobrze, że jest zapracowana i nie może o tym tyle myśleć. Od trzech lat mój brat jest narkomanem, który zrobi wszystko, by zdobyć pieniądze na towar. Pomoc? Istnieje pomoc, ale on musi tego chcieć, musi wiedzieć, że dalsza ucieczka w ten chłam, nic mu nie da.
Mój brat postradał zmysły, nie chciał słuchać i wszystko stało w miejscu. Ja nie znajdowałam innego miejsca niż bar, on nie myślał o wyprowadzce, a mama wciąż miała dużo pracy. Na razie żadne rozwiązanie nie przychodziło mi do głowy, chociaż z wielką chęcią wepchnęłabym Lennoxa do ośrodka i tam zamknęła.
Westchnęłam, przebiegając palcami po włosach i chowając wychodzące kosmyki w kucyk. Byłam zmęczona, a dołowałam się dodatkowo problemami. O nich nie można myśleć, je trzeba rozwiązać. To jeszcze nie ten moment. Wyszłam na zaplecze, żeby zabrać swoje rzeczy. Tam na chwilę mogłam odetchnąć od smrodu papierosów zmieszanego z alkoholem. Moje ubrania przesiąkły tym po tylu godzinach. Byłam niepaląca, więc ten zapach po całym dniu, aż mną wzdrygał. Co do alkoholu – da się przyzwyczaić. Założyłam skórzaną kurtkę i sięgnęłam po torebkę. Wygrzebałam z niej telefon i z nim w ręce, wyszłam.
– No chyba sobie jaja robisz – powiedziałam, widząc jak mój brat zajmuje miejsce przy barze.
Siedział skulony, na nosie miał czarne okulary i dobrze wiedziałam, że był pod wpływem narkotyków.
– Daj mi coś mocnego – uśmiechnął się leniwie i pokręcił głową. – Proszę?
Spojrzałam na Jacoba, który niestety, jeszcze nie wyszedł z baru. Wzruszył ramionami i zostawił nas samych, idąc na zaplecze.
– Idziemy do domu – warknęłam, łapiąc Lennoxa za ramię. – Rusz się, nie będziesz pił.
– Oho, siostrzyczka bawi się w mamusię. Odpierdol się, co? Chcę coś mocnego, ale nie potrzebuję niańki! – wykrzyknął, szarpiąc się ze mną. Odepchnął mnie tak, że uderzyłam plecami o blat baru.
Jęknęłam z bólu i przymknęłam oczy. Wzbierał się we mnie jeszcze większy gniew i byłam bliska tego, by przyłożyć bratu.
– Dawaj to, co masz w kieszeniach – wycedziłam przez zęby. – To nie jest pieprzona zabawa, nie masz pięciu lat. Daj mi dragi – wyciągnęłam rękę.
Lennox spojrzał na mnie i wybuchnął śmiechem. No tak, teraz go wszystko bawiło, a mnie zaczęło za to irytować. Miałam dość tej dziecinady. Tyle lat się z nim użerałam, stawiałam do pionu, ale on za każdym razem przegrywał walkę i wymykał się do „przyjaciół”, którzy wprowadzali go w świat otępienia.
– Walniesz mi kazanie? – spytał, przeczesując włosy.
Odwrócił się i wszedł za bar. Chwiejnym krokiem podszedł do półki z alkoholem. Nie pozwoliłam mu po nic sięgnąć, bo złapałam go za rękę i siłą odciągnęłam. Pracowałam tutaj i nie miałam zamiaru ponosić kosztów za brata.
– Idziemy – warknęłam i wyprowadziłam go z baru.
Było mi ciężko pchać go do mieszkania, ale ponieważ był pod wpływem, w końcu się poddał. Szedł obok, nucąc coś pod nosem. Jego dobry humor wcale mi się nie udzielił. Wręcz przeciwnie. Wciąż byłam bliska rozszarpania go na strzępy. Kiedy już zaśnie, zamierzam go przeszukać. W mieszkaniu nie będzie żadnych narkotyków.
Weszliśmy do domu, w którym mama już była. Oglądała telewizję, leżąc na kanapie. Pchnęłam brata w stronę jego pokoju. Nie chciało mi się tłumaczyć zachowania Lennoxa przed mamą, a ta na pewno nie myślałaby później o niczym innym. Lepiej było nie denerwować kobiety.
– Jak w pracy? – spytała, gdy zdejmowałam buty i kurtkę.
Rzuciłam trampki pod ścianę, a ubranie odwiesiłam i usiadłam na fotelu, wyciągając nogi.
– Dużo ludzi. Nie mam siły, zaraz zasnę – mruknęłam, przecierając twarz. – A u ciebie? – spojrzałam na mamę.
Była kobietą szczupłą o długich, brązowych włosach, które farbowała, co miesiąc, by ukryć siwiznę. Wiązała je w koka, bo łatwiej było jej pracować. Dopiero w domu rozpuszczała włosy i zmywała makijaż. Choć miała dopiero czterdzieści pięć lat, wyglądała na trochę więcej, a to wszystko przez stres, pracę i zmęczenie.
– Nie było najgorzej. W sumie szef dał nam małą podwyżkę, to zawsze coś. Odłożyłam na konto. To są pieniądze dla ciebie, na twój nowy start za jakiś czas. Zasłużyłaś na to, córeczko. Będę oszczędzać i… - przerwałam mamie.
 – Przestań – westchnęłam. – Umiem sobie radzić i teraz też dam radę. Moim zmartwieniem jest Lennox i na razie próbuję mu pomóc, ale nie wychodzi.
– On znów… Tak? – spojrzała na mnie ze smutkiem w oczach, na co jedynie kiwnęłam głową. – Pójdę do niego. Porozmawiam. Boże, co on wyprawia – jęknęła, podnosząc się z kanapy.
Nie chciałam mówić, że rozmowa nic nie da. Mama i tak poszła do jego pokoju, a ja wbiłam wzrok w telewizor. Na stoliku stała otwarta butelka piwa. Sięgnęłam po nią i napiłam się, oglądając denny romans. Takie związki bywają albo w filmach, albo w książkach. Raczej nie spotkam w swoim życiu księcia z bajką, małe szanse. A szkoda…


Poznajecie Aimee, mam nadzieję, że ją polubicie, bo będzie jedną z głównych bohaterek. Musiałam poszerzyć fabułę, nie mogłam skupiać się tylko na Baby i Lou. Byłoby strasznie nudno. Louis pojawi się w swoim czasie, bądźcie cierpliwi i komentujcie. Komentarze motywują :).