And I've been so caught up in my job, didn't see what's going on
And now I know, I'm better sleeping on my own
Culley
Siedziałem na twardej
kanapie w salonie i masowałem skroń, próbując uśmierzyć ból głowy. Światło
wpadające przez ogromne okna wszystko umożliwiało. Czułem się tak po kłótni z
ojcem. Być może nikt z nas nie wygrał, ale jego gniew był na tyle silny, by
pozostawić mnie w takim stanie. Nie podobało mi się to. W Niebie powinniśmy
odczuwać dobro, błogość, a nie cholerne migreny! To wszystko było zupełnie inne
od wszelakich wyobrażeń na temat miejsca, gdzie się znajdujemy oraz nas samych.
Mówi się o harmonii, pięknie i spokoju. O istotach żyjących w zgodzie bez
problemów. W rzeczywistości jest nieco inaczej. Szczególnie, gdy mówimy o braku
sporów czy sprzeczek. Z resztą widać to na moim przykładzie chyba najlepiej. Poza
tym mój ojciec przechodził kryzys wieku średniego. Po ilu latach? Dwóch
tysiącach? Coś koło tego. Ja mając zaledwie dwadzieścia, nie miałem prawa mieć
własnego zdania. No tak... Ale też nie zamierzałem być wiecznie na sługach
Pana. Być może aniołowie czują to w sercu, to jest ich przeznaczeniem, ale ja
byłem daleko do miłosiernej istoty. Niestety. Nie żyłem w przekonaniu, że
mógłbym wytrzymać tu wieki. Chciałem zejść na dół. Tam nikt nie mógł mnie
ograniczać. Tyle ciekawych rzeczy, miejsc czekało. Byłem wręcz zaintrygowany
ludzkimi sprawami. Tym, co tworzą i tym kim są. Nie żyją wiecznie, więc starają
się wykorzystywać każdą chwilę jak najlepiej. To jest właściwie największa
różnica między człowiekiem a aniołem. My mamy bardzo dużo czasu. Wręcz
nieskończoność. Niebo nie ma granic. Czy istnieje nas tu dużo? O dziwo nie. Są
archaniołowie. Ci, którzy byli przy Bogu prawie od początku stworzenia świata.
Potem są aniołowie niższej rangi. Czyli ja. Stworzony przez Uriela i moją
matkę, anielicę. Aniołów niższej rangi wcale nie było tak dużo. Poza tym wielu
z nich zostało wygnanych z Nieba. Żyją na Ziemi i nazywają się Upadłymi.
– Culley? – usłyszałem
delikatny głos matki.
Westchnąłem i
spojrzałem w stronę drzwi. Pojawiła się w progu. Miała na sobie białą sukienkę.
Była niska, ale zgrabna. Przeważnie jej uśmiech odganiał problemy. Elaine była
pozytywną osoba i nie kryła się z tym. Dla niej wszystko było piękne, radosne.
Podejście praktycznie każdego w Niebie. Mama była stosunkowo młoda w porównaniu
do ojca. Do tego zatrzymała się na wyglądzie trzydziestolatki. O czym my
mówiliśmy? Tak, wiedziałem jak wyglądają ludzie. Byłem Aniołem. Moja wiedza
mogła być naprawdę nieograniczona.
– Tak, mamo? – odparłem
spokojnie, posyłając kobiecie łagodne spojrzenie.
– Kłóciłeś się z ojcem?
– podeszła bliżej. Ona miała jakieś czujniki? Zawsze wiedziała najlepiej,
chociaż dzisiaj od rana nie było jej w domu.
– Można tak
powiedzieć... – westchnąłem, starając się pozostać niewzruszony emocjonalnie,
lecz złość i podenerwowanie chciały rozerwać moją maskę.
– Culley, nie możesz go
denerwować takimi głupotami. Nie wiem co się z tobą ostatnio dzieje, ale zastanów
się nad tym. Poważnie – poklepała mnie po ramieniu i westchnęła.
Delikatną dłoń
przyłożyła do mego czoła. Minęło kilka sekund, a ból ustał. Poczułem ogromną
ulgę, dziękując w duchu, że mama posiadała dar.
– Pomyślę. A teraz
pozwól, że pójdę do swojego pokoju. Chce pobyć sam –powiedziałem, lekko
ściskając gładką rękę rodzicielki.
– Culley... – zaczęła,
ale już mnie to nie interesowało.
Wstałem i ruszyłem na
górę. Nie odwołam ten decyzji. Nie ma dla mnie miejsca w Niebie.
~*~
Ogień zapłonął, gdy
pstryknąłem palcami. Nie potrzebowałem zapalniczki. Tutaj wystarczyło o czymś
pomyśleć i mogło się mieć to w rękach. Powoli skierowałem iskry w stronę
starego, zniszczonego papirusu. Apokalipsa według świętego Jana, manuskrypt.
Ludzie na ziemi mylili się, myśląc, że to oni trzymali pierwszy egzemplarz. No,
w kawałkach. To tutaj znajdowało się wszystko, co powstało na początku. Mieli
wiele kopii, lecz manuskrypty stały się cennym skarbem. Historią, pamiątką,
czymś do czego mieliśmy powracać.
Jedynym sposobem, by
zejść na Ziemię było zniszczenie tego oto papirusu. Dobrze wiedziałem, że
Archaniołowie nie potraktują tego ulgowo i dadzą mi najwyższą karę. Igrałem z losem, ale nie miałem wyjścia. Zbyt
długo siedziałem w miłosiernym Niebie, nudząc się. Na dole czekało nowe życie.
Przypisane dla mnie. Wziąłem głęboki oddech i zrobiłem to. Zapaliłem każdy róg
pisma. Jak tak ważny papier znalazł się w mojej ręce? A no cóż... ponieważ
jestem aniołem i wszyscy mamy do siebie zaufanie — przechwycenie tego dokumentu
było bardzo łatwe. No dobrze, papierów pilnował Archanioł Raphael, ale
wkręciłem mu trochę kłamstwa. Nie powinienem – oczywiście. Tyle że ja nie
miałem czystego serca. Nie posiadałem też wyrzutów sumienia. Skłamałem, że
potrzebują go w odpowiednim miejscu, a zyskując na czasie wszedłem tutaj i
znalazłem Apokalipsę.
Nie wzruszony nadal
niszczyłem dokument i czekałem, aż przyjdą po mnie do gabinetu Raphaela. Dobrze
wiedziałem, że on również będzie niezadowolony, ale moja dusza i tak była już
skazana. Uśmiechnąłem się, zaciskając palce. Ogień zniknął. Od wróciłem się w
stronę okna, które miało widok na ratusz Nieba. Wszystko tutaj przypominało
ogromne miasto. Tylko lepsze niż na ziemi. I właśnie ten idealizm zmusił mnie
do tego, bym próbował opuścić to miejsce. Pragnąłem możliwości mierzenia się z
różnymi problemami, możliwości zobaczenia czegoś innego niż perfekcyjnie
zbudowane place. Próbować zawsze można. Nie było odwrotu. Zerknąłem przez
ramię, gdy drzwi z hukiem otworzyły się. Wściekły jak osa Raphael stanął w
progu, zaciskając dłonie w pieści. Wyglądał zabawnie. Powieka drżała mu od
gniewu. Potrafiłem dostrzegać najmniejsze szczegóły w zachowaniu drugiej osoby.
Lubiłem bawić się w takiego analizatora. Prawie jak psycholog. Poza tym to było
całkiem zabawne, szczególnie w tamtej chwili.
– Culley, coś ty
narobił? – jego ostry głos zabrzmiał w całym pomieszczeniu.
Nic mu nie
odpowiedziałem. Dobrze wiedziałem, co robię, więc po co miałbym kłamać i mówić
jak bardzo mi przykro, gdy tak nie jest.
– Synu! – Uriel pojawił
się za jego plecami. Nie wiem, czy wyglądał na przerażonego czy na
zdenerwowanego.
W sumie i tak na jedno
wychodziło, więc nie myślałem nad tym długo. Tak czy inaczej w stu procentach
był zawiedziony. Poszedłem w ich stronę, na nic nie czekając. Bylem gotów na
osąd. Prowadzony przez strażników, którzy rzadko wkraczali do akcji, szedłem
przez uliczki w stronę podium. Tam mieli zebrać się Archaniołowie i dać mi
wyrok. Oby szybko. Trochę mi się spieszy. Patrzyłem prosto przed siebie i nawet
na chwile nie straciłem swojej pewności siebie. Kątem oka dostrzegałem
przerażenie i strach, oburzenie i złość w oczach pozostałych aniołów.
– Culleyu, Abramie,
synu Uriela – zaczął litanię Gabriel.
Wydawał się być
spokojny. Na jego twarzy nie ujrzałem żadnego cienia emocji. Musiał nad sobą
panować. W przeciwnym wypadku również popełniłby przestępstwo, rzucając się na
mnie.
Wokół nas nastała
grobowa cisza. Powietrze było gęste jak nigdy, a czas jakby zwolnił. Wszystko
było na moją niekorzyść. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Nie chciałem
czuć na sobie rozczarowanego wzroku rodziców. To bolało, lecz miało swą cenę.
Wierzyłem w to, czego pragnąłem i do czego naprawdę się nadawałem. Jeśli mieli
mnie wygnać – to właśnie był ten moment. Nie chciałem, aby zwlekali. Na co
czekać? Podałem im powody.
– Culleyu, spójrz na
mnie – odezwał się Gabriel, więc otworzyłem oczy. – Dokonałeś czynu
niewybaczalnego. Co tobą kierowało? – zapytał, układając dłonie na mównicy.
Stał na podium, a po
jego lewicy siedzieli pozostali Archaniołowie. W tym mój ojciec.
Przełknąłem głośno
ślinę. Nagle poczułem suchość w gardle. Być może to poczucie winy? Nie. Na pewno
nie. W końcu sam tego chciałem i nadal chcę. Mimo wszystko dałbym naprawdę
wiele, by napić się teraz życiodajnej wody.
– Ciekawość – odparłem,
nie zastanawiając się nad tym, jak to zabrzmi w obecnej sytuacji.
– Ciekawość zmusiła cię
do podpalenia manuskryptu Apokalipsy? – patrzył na mnie uważnie.
Starałem się podtrzymać
jego spojrzenie, choć to była ciężka chwila w moim krótkim życiu. Wydawał się
być taki… odporny na wszystko co powiem.
– Tak – westchnąłem.
Byłem w pełni świadomy
tego, co robię. Oni wcale nie musieli wiedzieć niczego. Byli mi tylko potrzebni
do zesłania na Ziemię. Tego właśnie chciałem od życia.
– Pozwól, że sam to
sprawdzę – Gabriel zszedł z podestu i wolnym krokiem udał się w moją stronę.
Jego darem było
czytanie w myślach. Mógł sprawdzić, czy dana osoba mówi prawdę, czy też kłamie.
Wyprostowałem się, gdy dzielił nas już zaledwie metr. Wymieniliśmy krótkie,
nieufne spojrzenie, po czym Gabriel dotknął mojego czoła. To trwało minutę,
może mniej. Wiedział to, co chciał wiedzieć i nie musiał już pytać. Zabierając
rękę, patrzył na mnie z zaskoczeniem. W końcu jakieś emocje – pomyślałem.
Anioł wrócił na swoje
miejsce chwiejnym krokiem, co oznaczało już tyko jedno.
– Drodzy zebrani oraz
Archaniołowie – zwrócił się do tłumu, a następnie do zasiadających obok niego –
oskarżony Culley Abramie, syn Uriela, zostaje skazany karą najwyższą. Jego
życie w niebie dobiegło końca. Teraz zacznie swój żywot na Ziemi. Jednak biorąc
pod uwagę to, czyim jest synem i jak dobrze go znam, jego skrzydła nie zostaną
stracone. Culleyu, będziesz żył jako Upadły Anioł, a twój dar z jakim się
urodziłeś, zostanie pokryty kolorem czarnym.
Wciągnąłem szybko
powietrze do płuc i rozchyliłem wargi. Byłem zaskoczony. Myślałem, że nie
dostanę żadnych, absolutnie żadnych ulg. W końcu zrobiłem coś, czego nikt nie
dokonał do tej pory, w złym znaczeniu, rzecz jasna.
– Culley! – krzyknęła
matka, wybudzając mnie z transu.
Biegła do mnie, by po
chwili wpaść w moje ramiona. Objąłem ją i pocałowałem w czoło. Wiedziałem jak
bardzo będę tęsknić. To nieuniknione, bo kochałem swoją rodzinę.
– Będzie dobrze, mamo –
szepnąłem jej na ucho i wytarłem łzę, która właśnie spłynęła po jej rozgrzanym
policzku.
– Tak bardzo cię kocham
– wtuliła się w moją szyję. – Rozumiem. Pamiętaj, że rozumiem. Najważniejsze
jest to, byś robił co czujesz w sercu.
Te słowa uderzyły we
mnie z siłą większą niż cokolwiek kiedykolwiek. Ona chyba jako jedyna zawsze
mnie rozumiała. Nie chciała żadnych wyjaśnień. Po prostu ze mną była. I tego
będzie mi brakować na Ziemi, ale wierzę, że jest jakiś sposób na kontakt. Żal
mi było zostawiać matkę, lecz tu miała dobre życie. Teraz ja musiałem ponieść
konsekwencje wyboru…
Mama ostatni raz
spojrzała na mnie smutnym wzrokiem i odsunęła się. W tej samej chwili poczułem
jak skrzydła rozrywają moją koszulę.
Spojrzałem na nie. Były
czarne, pełne cienia i mroku. Stały się zupełnym przeciwieństwem do tego, co
było wcześniej. Czy właśnie tak miało być?
Archaniołowie,
Aniołowie i Anielice patrzyli na mnie ze zdumieniem. Stałem się Upadłym Aniołem, a skrzydła były
tego dowodem.
~~~*~~~
Witam! Witam w 2016 roku na Long way down. Cieszę się, że mogę dodać drugi rozdział. Kolejny, gdy będę mieć napisane 6. Aby tak było, musicie mnie zmotywować. Wiecie co robić prawda? Poza tym szykuję dla Was niespodziankę, więc postarajcie się, kochani.
#lwdff
PIERWSZA!
OdpowiedzUsuńJak zawsze genialny <3
Tego się nie spodziewałam
Niesamowity!! :D
OdpowiedzUsuńJest świetny jak zawsze :D
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, co mogę ci jeszcze napisać xD
Nie mogę doczekać się następnego!
/@zosia_official
Czekam na nn :-)
OdpowiedzUsuńWooow genialny *__*
OdpowiedzUsuńŚwietny!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne cudo! *-*
Aniołek :*
Świetny!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne cudo! *-*
Aniołek :*