niedziela, 10 stycznia 2016

|02| Love Yourself.

And I've been so caught up in my job, didn't see what's going on
And now I know, I'm better sleeping on my own
Culley
Siedziałem na twardej kanapie w salonie i masowałem skroń, próbując uśmierzyć ból głowy. Światło wpadające przez ogromne okna wszystko umożliwiało. Czułem się tak po kłótni z ojcem. Być może nikt z nas nie wygrał, ale jego gniew był na tyle silny, by pozostawić mnie w takim stanie. Nie podobało mi się to. W Niebie powinniśmy odczuwać dobro, błogość, a nie cholerne migreny! To wszystko było zupełnie inne od wszelakich wyobrażeń na temat miejsca, gdzie się znajdujemy oraz nas samych. Mówi się o harmonii, pięknie i spokoju. O istotach żyjących w zgodzie bez problemów. W rzeczywistości jest nieco inaczej. Szczególnie, gdy mówimy o braku sporów czy sprzeczek. Z resztą widać to na moim przykładzie chyba najlepiej. Poza tym mój ojciec przechodził kryzys wieku średniego. Po ilu latach? Dwóch tysiącach? Coś koło tego. Ja mając zaledwie dwadzieścia, nie miałem prawa mieć własnego zdania. No tak... Ale też nie zamierzałem być wiecznie na sługach Pana. Być może aniołowie czują to w sercu, to jest ich przeznaczeniem, ale ja byłem daleko do miłosiernej istoty. Niestety. Nie żyłem w przekonaniu, że mógłbym wytrzymać tu wieki. Chciałem zejść na dół. Tam nikt nie mógł mnie ograniczać. Tyle ciekawych rzeczy, miejsc czekało. Byłem wręcz zaintrygowany ludzkimi sprawami. Tym, co tworzą i tym kim są. Nie żyją wiecznie, więc starają się wykorzystywać każdą chwilę jak najlepiej. To jest właściwie największa różnica między człowiekiem a aniołem. My mamy bardzo dużo czasu. Wręcz nieskończoność. Niebo nie ma granic. Czy istnieje nas tu dużo? O dziwo nie. Są archaniołowie. Ci, którzy byli przy Bogu prawie od początku stworzenia świata. Potem są aniołowie niższej rangi. Czyli ja. Stworzony przez Uriela i moją matkę, anielicę. Aniołów niższej rangi wcale nie było tak dużo. Poza tym wielu z nich zostało wygnanych z Nieba. Żyją na Ziemi i nazywają się Upadłymi.
– Culley? – usłyszałem delikatny głos matki.
Westchnąłem i spojrzałem w stronę drzwi. Pojawiła się w progu. Miała na sobie białą sukienkę. Była niska, ale zgrabna. Przeważnie jej uśmiech odganiał problemy. Elaine była pozytywną osoba i nie kryła się z tym. Dla niej wszystko było piękne, radosne. Podejście praktycznie każdego w Niebie. Mama była stosunkowo młoda w porównaniu do ojca. Do tego zatrzymała się na wyglądzie trzydziestolatki. O czym my mówiliśmy? Tak, wiedziałem jak wyglądają ludzie. Byłem Aniołem. Moja wiedza mogła być naprawdę nieograniczona.
– Tak, mamo? – odparłem spokojnie, posyłając kobiecie łagodne spojrzenie.
– Kłóciłeś się z ojcem? – podeszła bliżej. Ona miała jakieś czujniki? Zawsze wiedziała najlepiej, chociaż dzisiaj od rana nie było jej w domu.
– Można tak powiedzieć... – westchnąłem, starając się pozostać niewzruszony emocjonalnie, lecz złość i podenerwowanie chciały rozerwać moją maskę.
– Culley, nie możesz go denerwować takimi głupotami. Nie wiem co się z tobą ostatnio dzieje, ale zastanów się nad tym. Poważnie – poklepała mnie po ramieniu i westchnęła.
Delikatną dłoń przyłożyła do mego czoła. Minęło kilka sekund, a ból ustał. Poczułem ogromną ulgę, dziękując w duchu, że mama posiadała dar.
– Pomyślę. A teraz pozwól, że pójdę do swojego pokoju. Chce pobyć sam –powiedziałem, lekko ściskając gładką rękę rodzicielki.
– Culley... – zaczęła, ale już mnie to nie interesowało.
Wstałem i ruszyłem na górę. Nie odwołam ten decyzji. Nie ma dla mnie miejsca w Niebie.
~*~
Ogień zapłonął, gdy pstryknąłem palcami. Nie potrzebowałem zapalniczki. Tutaj wystarczyło o czymś pomyśleć i mogło się mieć to w rękach. Powoli skierowałem iskry w stronę starego, zniszczonego papirusu. Apokalipsa według świętego Jana, manuskrypt. Ludzie na ziemi mylili się, myśląc, że to oni trzymali pierwszy egzemplarz. No, w kawałkach. To tutaj znajdowało się wszystko, co powstało na początku. Mieli wiele kopii, lecz manuskrypty stały się cennym skarbem. Historią, pamiątką, czymś do czego mieliśmy powracać.
Jedynym sposobem, by zejść na Ziemię było zniszczenie tego oto papirusu. Dobrze wiedziałem, że Archaniołowie nie potraktują tego ulgowo i dadzą mi najwyższą karę.  Igrałem z losem, ale nie miałem wyjścia. Zbyt długo siedziałem w miłosiernym Niebie, nudząc się. Na dole czekało nowe życie. Przypisane dla mnie. Wziąłem głęboki oddech i zrobiłem to. Zapaliłem każdy róg pisma. Jak tak ważny papier znalazł się w mojej ręce? A no cóż... ponieważ jestem aniołem i wszyscy mamy do siebie zaufanie — przechwycenie tego dokumentu było bardzo łatwe. No dobrze, papierów pilnował Archanioł Raphael, ale wkręciłem mu trochę kłamstwa. Nie powinienem – oczywiście. Tyle że ja nie miałem czystego serca. Nie posiadałem też wyrzutów sumienia. Skłamałem, że potrzebują go w odpowiednim miejscu, a zyskując na czasie wszedłem tutaj i znalazłem Apokalipsę.
Nie wzruszony nadal niszczyłem dokument i czekałem, aż przyjdą po mnie do gabinetu Raphaela. Dobrze wiedziałem, że on również będzie niezadowolony, ale moja dusza i tak była już skazana. Uśmiechnąłem się, zaciskając palce. Ogień zniknął. Od wróciłem się w stronę okna, które miało widok na ratusz Nieba. Wszystko tutaj przypominało ogromne miasto. Tylko lepsze niż na ziemi. I właśnie ten idealizm zmusił mnie do tego, bym próbował opuścić to miejsce. Pragnąłem możliwości mierzenia się z różnymi problemami, możliwości zobaczenia czegoś innego niż perfekcyjnie zbudowane place. Próbować zawsze można. Nie było odwrotu. Zerknąłem przez ramię, gdy drzwi z hukiem otworzyły się. Wściekły jak osa Raphael stanął w progu, zaciskając dłonie w pieści. Wyglądał zabawnie. Powieka drżała mu od gniewu. Potrafiłem dostrzegać najmniejsze szczegóły w zachowaniu drugiej osoby. Lubiłem bawić się w takiego analizatora. Prawie jak psycholog. Poza tym to było całkiem zabawne, szczególnie w tamtej chwili.
– Culley, coś ty narobił? – jego ostry głos zabrzmiał w całym pomieszczeniu.
Nic mu nie odpowiedziałem. Dobrze wiedziałem, co robię, więc po co miałbym kłamać i mówić jak bardzo mi przykro, gdy tak nie jest.
– Synu! – Uriel pojawił się za jego plecami. Nie wiem, czy wyglądał na przerażonego czy na zdenerwowanego.
W sumie i tak na jedno wychodziło, więc nie myślałem nad tym długo. Tak czy inaczej w stu procentach był zawiedziony. Poszedłem w ich stronę, na nic nie czekając. Bylem gotów na osąd. Prowadzony przez strażników, którzy rzadko wkraczali do akcji, szedłem przez uliczki w stronę podium. Tam mieli zebrać się Archaniołowie i dać mi wyrok. Oby szybko. Trochę mi się spieszy. Patrzyłem prosto przed siebie i nawet na chwile nie straciłem swojej pewności siebie. Kątem oka dostrzegałem przerażenie i strach, oburzenie i złość w oczach pozostałych aniołów.
– Culleyu, Abramie, synu Uriela – zaczął litanię Gabriel.
Wydawał się być spokojny. Na jego twarzy nie ujrzałem żadnego cienia emocji. Musiał nad sobą panować. W przeciwnym wypadku również popełniłby przestępstwo, rzucając się na mnie.
Wokół nas nastała grobowa cisza. Powietrze było gęste jak nigdy, a czas jakby zwolnił. Wszystko było na moją niekorzyść. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Nie chciałem czuć na sobie rozczarowanego wzroku rodziców. To bolało, lecz miało swą cenę. Wierzyłem w to, czego pragnąłem i do czego naprawdę się nadawałem. Jeśli mieli mnie wygnać – to właśnie był ten moment. Nie chciałem, aby zwlekali. Na co czekać? Podałem im powody.
– Culleyu, spójrz na mnie – odezwał się Gabriel, więc otworzyłem oczy. – Dokonałeś czynu niewybaczalnego. Co tobą kierowało? – zapytał, układając dłonie na mównicy.
Stał na podium, a po jego lewicy siedzieli pozostali Archaniołowie. W tym mój ojciec.
Przełknąłem głośno ślinę. Nagle poczułem suchość w gardle. Być może to poczucie winy? Nie. Na pewno nie. W końcu sam tego chciałem i nadal chcę. Mimo wszystko dałbym naprawdę wiele, by napić się teraz życiodajnej wody.
– Ciekawość – odparłem, nie zastanawiając się nad tym, jak to zabrzmi w obecnej sytuacji.
– Ciekawość zmusiła cię do podpalenia manuskryptu Apokalipsy? – patrzył na mnie uważnie.
Starałem się podtrzymać jego spojrzenie, choć to była ciężka chwila w moim krótkim życiu. Wydawał się być taki… odporny na wszystko co powiem.
– Tak – westchnąłem.
Byłem w pełni świadomy tego, co robię. Oni wcale nie musieli wiedzieć niczego. Byli mi tylko potrzebni do zesłania na Ziemię. Tego właśnie chciałem od życia.
– Pozwól, że sam to sprawdzę – Gabriel zszedł z podestu i wolnym krokiem udał się w moją stronę.
Jego darem było czytanie w myślach. Mógł sprawdzić, czy dana osoba mówi prawdę, czy też kłamie. Wyprostowałem się, gdy dzielił nas już zaledwie metr. Wymieniliśmy krótkie, nieufne spojrzenie, po czym Gabriel dotknął mojego czoła. To trwało minutę, może mniej. Wiedział to, co chciał wiedzieć i nie musiał już pytać. Zabierając rękę, patrzył na mnie z zaskoczeniem. W końcu jakieś emocje – pomyślałem.
Anioł wrócił na swoje miejsce chwiejnym krokiem, co oznaczało już tyko jedno.
– Drodzy zebrani oraz Archaniołowie – zwrócił się do tłumu, a następnie do zasiadających obok niego – oskarżony Culley Abramie, syn Uriela, zostaje skazany karą najwyższą. Jego życie w niebie dobiegło końca. Teraz zacznie swój żywot na Ziemi. Jednak biorąc pod uwagę to, czyim jest synem i jak dobrze go znam, jego skrzydła nie zostaną stracone. Culleyu, będziesz żył jako Upadły Anioł, a twój dar z jakim się urodziłeś, zostanie pokryty kolorem czarnym.
Wciągnąłem szybko powietrze do płuc i rozchyliłem wargi. Byłem zaskoczony. Myślałem, że nie dostanę żadnych, absolutnie żadnych ulg. W końcu zrobiłem coś, czego nikt nie dokonał do tej pory, w złym znaczeniu, rzecz jasna.
– Culley! – krzyknęła matka, wybudzając mnie z transu.
Biegła do mnie, by po chwili wpaść w moje ramiona. Objąłem ją i pocałowałem w czoło. Wiedziałem jak bardzo będę tęsknić. To nieuniknione, bo kochałem swoją rodzinę.
– Będzie dobrze, mamo – szepnąłem jej na ucho i wytarłem łzę, która właśnie spłynęła po jej rozgrzanym policzku.
– Tak bardzo cię kocham – wtuliła się w moją szyję. – Rozumiem. Pamiętaj, że rozumiem. Najważniejsze jest to, byś robił co czujesz w sercu.
Te słowa uderzyły we mnie z siłą większą niż cokolwiek kiedykolwiek. Ona chyba jako jedyna zawsze mnie rozumiała. Nie chciała żadnych wyjaśnień. Po prostu ze mną była. I tego będzie mi brakować na Ziemi, ale wierzę, że jest jakiś sposób na kontakt. Żal mi było zostawiać matkę, lecz tu miała dobre życie. Teraz ja musiałem ponieść konsekwencje wyboru…
Mama ostatni raz spojrzała na mnie smutnym wzrokiem i odsunęła się. W tej samej chwili poczułem jak skrzydła rozrywają moją koszulę.
Spojrzałem na nie. Były czarne, pełne cienia i mroku. Stały się zupełnym przeciwieństwem do tego, co było wcześniej. Czy właśnie tak miało być?

Archaniołowie, Aniołowie i Anielice patrzyli na mnie ze zdumieniem.  Stałem się Upadłym Aniołem, a skrzydła były tego dowodem.
~~~*~~~
Witam! Witam w 2016 roku na Long way down. Cieszę się, że mogę dodać drugi rozdział. Kolejny, gdy będę mieć napisane 6. Aby tak było, musicie mnie zmotywować. Wiecie co robić prawda? Poza tym szykuję dla Was niespodziankę, więc postarajcie się, kochani.
#lwdff

8 komentarzy:

  1. PIERWSZA!
    Jak zawsze genialny <3
    Tego się nie spodziewałam

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowity!! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest świetny jak zawsze :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział :)
    Nie wiem, co mogę ci jeszcze napisać xD
    Nie mogę doczekać się następnego!
    /@zosia_official

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekam na nn :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny!
    Czekam na kolejne cudo! *-*

    Aniołek :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny!
    Czekam na kolejne cudo! *-*

    Aniołek :*

    OdpowiedzUsuń