Culley
Myślałem, że spadanie
będzie wiązało z bólem i strachem. Nikt nigdy mi nie opowiadał, jak wygląda
zejście na Ziemię. To nie był sekret, lecz wahaliśmy się pytać. Dlaczego
miałoby to nas obchodzić, skoro nasze życie było w Niebie? Prócz odpowiednich
Aniołów odpowiedzialnych za swoje dziedziny, którymi się zajmowali i musieli
odwiedzać Ziemię w postaci niewidzialnych postaci.
Byłem zaskoczony, gdy
opadałem, rozkładając szeroko skrzydła. Czarne pióra trzepotały, utrzymując
mnie w powietrzu. Nie było bólu, wręcz zdawało się być to przyjemnością. Nie
rozumiałem – przecież zesłanie z Nieba miało być karą, prawdą? Tak to
opisywali. Może to zależało od nastawienia psychicznego? Przeważnie Aniołowie
stawali się Upadłymi, bo ich czyny były złe, ale nieświadome. Natomiast ja
wiedziałem czego pragnę i gdzie chciałbym się znaleźć. Lot nie trwał długo. W
głowie wybrałem miejsce, w którym wyląduję. Już dawno wszystko zaplanowałem.
Miałem na to sporo czasu i nie chciałem podejmować spontanicznych decyzji.
Gabriel na pewno to wyczytał w mych myślach – byłem przygotowany na odejście.
Los Angeles – to
właśnie mój nowy dom. Stałem na wzgórzu bacznie się rozglądając. Mój wzrok
rejestrował każdy szczegół. Wszystko, co nowe tak bardzo mnie interesowało.
Czarne skrzydła złożyłem, zniknęły niewidzialne dla ludzi. Wsunąłem dłonie do
kieszeni spodni i przygryzłem dolną wargę. W tamtej chwili mogłem nazywać się
szczęściarzem. Egoistycznie myślałem tylko o tym, że spełniłem własne
pragnienie. Niczego więcej nie chciałem. Nowy świat rozciągał się przede mną
przy zachodzie słońca. Pomarańczowo - różowe niebo było piękniejsze, niż
wydawało się to z góry. Byłem świadkiem tego wszystkiego, widziałem na własne
oczy. Nie przez opowieści, nie przez zwykłe słowa. Napawałem się widokiem
miasta, czując ogromną ulgę. Lekki wiatr rozwiewał moje blond włosy, lecz nie
przeszkadzało mi to. Odchyliłem głowę do tyłu i uśmiechnąłem się. Być może mnie
obserwowali, ojciec na pewno. Tyle że nie mieli teraz nic do powiedzenia. Nie
mieli wpływu na to, co chciałem robić. Każdy ruch należało do mnie i nie
panowały tutaj żadne zasady. Prawo? Ludzkie prawo? Nie mogło mnie obowiązywać.
Upadły Anioł nigdy nie mógł zostać ukarany przez ludzi. Dlatego niektórzy tak
chętnie z tego korzystali. Nie byłem jedynym, który zamieszkuje to miasto. I
nie wybrałem go przypadkowo. Nie chciałem być sam, a w Los Angeles znajdował
się ktoś, komu mogłem ufać o każdej porze dnia i nocy.
– Słyszę cię –
powiedziałem, uśmiechając się drwiąco. Oto i on. Connell Black we własnej
osoby. Powoli odwróciłem się w stronę przyjaciela.
– I jak? Podoba ci się
to, co widzisz? – odparł, wskazując na rozciągającą się przed nami panoramę
miasta.
– Nie będę kłamał, ale
tak – kiwnąłem głową. Zerknąłem na mężczyznę. Nie zmienił się. No, może ubierał
inaczej. Na sobie miał ciemne spodnie, czarną koszulę i skórzaną kurtkę.
Connell zawsze górował nade mną wzrostem i tym, jak dobrze był zbudowany.
– W takim razie dzisiaj
oprowadzę cię nieco. Chcesz zobaczyć inną stronę życia? – powiedział pewny siebie, unosząc jedną brew
do góry.
– Najpierw coś ci
pokażę – uśmiechnąłem się cwaniacko. Wiedziałem, że to zrobi na nim wrażenie.
Przymknąłem oczy i rozprostowałem ramiona. Pojawiły się moje skrzydła, czarne
jak noc. Spojrzałem na zaskoczoną twarz bruneta. On był Upadłym, potępionym.
– No nieźle – odparł
bacznie mnie obserwując.
– No widzisz, ma się to
szczęście. Gabriel mnie zaskoczył.
– Dla mnie nie był taki
hojny... Pewnie ze względu na to kim jest twój ojciec, dał ci ulgę –
stwierdził, wkładając ręce w kieszenie od spodni.
– Ty nie podpaliłeś
Apokalipsy – przygryzłem dolną wargę, patrząc jak zaskoczony unosi brwi do
góry.
– Wow. Widzę, że
musiałeś być bardzo nie świadomy, że dopuściłeś się czegoś takiego. Pewnie
teraz żałujesz... – kiwał głową, analizując moją sytuację.
– Kretyn – wywróciłem
oczami i poszedłem w stronę czarnego mustanga, który Connell zaparkował
niedaleko. W Niebie gadał o autach godzinami. Jego największa pasja, którą
teraz mógł pielęgnować. – Chodź, oprowadzisz mnie.
– O nie, nie, nie.
Najpierw odszczekaj to, co powiedziałeś – zatrzymał mnie, jedocześnie wskazując
palcem na moją osobę.
– Chciałem być tutaj i
jestem. Nie zmusili mnie do zejścia jak ciebie. Gabriel to wiedział, zostawił
mi skrzydła, bo dokonałem świadomego wyboru. Cała tajemnica – wzruszyłem
ramionami. – A kretynem wciąż jesteś, nic się nie zmieniło.
– Chodźmy już – szepnął
po chwili. Podejrzewam, że nie chciało mu się na początku za bardzo wierzyć w
to, co usłyszał.
Wsiedliśmy do wygodnego
samochodu. Pierwszy raz jechałem autem. W Niebie nie ma takich pojazdów.
Słyszymy o nowoczesności, mamy podgląd na Ziemię i nie jesteśmy głupi. Nasza
wiedza rozwija się z każdym krokiem, chociaż mamy wszechmoc. Po prostu kto
mając skrzydła, jeździłby autem? To dziwnie brzmi dla człowieka, ale Niebo
naprawdę jest jak wielkie miasto, mające ulice i domy. Rządzimy się innymi
prawami, wszakże to Dekalog jest najważniejszy. Archaniołowie pilnują porządku,
wyznaczają Aniołów jako stróżów. Chociaż nie tylko. Bywają ci, którzy mają
zupełnie inne funkcje w Niebie. Ja natomiast byłem zbyt młody, żeby zostać
przydzielony. Miałem się uczyć. Obserwować. Wgłębiać się w wiarę. Jakże anioł
mógłby wątpić w istnienie Boga? Nie należałem do słabeuszy. Wiedziałem, że
Stwórca trzyma nad nami piecze. Ale to nie oznaczało, że chciałem spędzić swe
życie na wyłącznym oddaniu Bogu i Archaniołom. Dlatego wybrałem, a czy
słusznie, to okaże się po dłuższym czasie. Powrotu i tak nie będzie.
~*~
Pięć godzin później
wylądowałem w domu Connella. Musiałem przyznać, że bardzo dobrze sobie radził i
urządził się, jak milioner. Zapewne nim jest. Wyglądał na bogatego Upadłego i
nie cierpiał na brak czegoś. Zwiedziliśmy dużą część LA. Na skrzydłach byłoby
szybciej, ale mój drogi przyjaciel ich nie posiadał, więc korzystaliśmy z
samochodu. Wspominając dobre czasy w Niebie, kiedy to byliśmy dziećmi,
jeździliśmy po mieście. Pokazał mi kluby, do których chodzi, miejsca, gdzie
robi tatuaże i speluny, w których pracuje. Connell Black był dilerem. Dobry
diler sam nie ćpa. Poza tym jemu nic nie mogło się stać. Narkotyki nie mogły
zniszczyć jego organizmu. To nie oznaczało, że był nieśmiertelny. Mogliśmy
zginąć, ale nie działało to tak łatwo, jak w przypadku ludzi. Skomplikowane i
czasem trudno to zrozumieć. Sam miałem problem. Gdy wpadnę pod auto, wstanę?
Nie wiem, ale czy warto ryzykować? W Niebie uczono nas, że Anioła jest bardzo
trudno zabić. Natomiast na Upadłego jest wiele sposobów. Nie interesowałem się
tym, tak bardzo, nie było mi to potrzebne. Schodząc na Ziemię, nie zamierzałem
pozabijać Upadłych. Nie posiadałem okrutnego planu.
Connell był lojalnym
facetem, któremu mogłem zaufać. Nie obchodziło mnie co robił – to jego sprawa.
Chciał zarabiać i zarabiał, nie ponosił za to konsekwencji. Ten kto kupował
towar, był idiotą. Ludzie nie cenią zdrowia i życia, myślą, że taki narkotyk
może przynieść dobrą zabawę i oderwanie od rzeczywistości. Bardzo się mylą i
mało wiedzą o rozrywce. Obserwowałem ich z góry. Byli po prostu nudni i
monotonni. Mając tyle możliwości, robili to samo.
– Napijesz się czegoś?
– Z rozmyśleń wyrwał mnie głos czarnowłosego chłopaka. Uśmiechnął się drwiąco,
jak miał w zwyczaju i sięgnął po szklankę z barku w salonie.
– Poproszę whisky –
odpowiedziałem, siadając na wygodnej, białej kanapie, która idealnie pasowała
do ścian i mebli w tym pomieszczeniu.
– Culley, słuchaj, nie
będziemy wiecznie siedzieć tutaj. Nie myśl sobie. Już jutro zabieram cię ze
sobą. Sprzedam trochę w klubie, a ty może się rozerwiesz. Pamiętaj, jesteś
wolny – mrugnął do mnie i nalał alkoholu.
– I nawet nie wiesz,
jakie to świetne uczucie. – Wziąłem od niego szklankę. – Żadnych niebiańskich
zasad. Wszystko zależne od mojej woli. To mi się podoba.
– To musi ci się
podobać – wzruszył ramionami i usiadł przy czarnym pianinie. – Panienek też
jest tu dużo. Może nie anielice…, ale towaru nie brakuje.
Uśmiechnąłem się i
upiłem spory łyk. Oblizałem dolną wargę. Rzeczywiście. Mogłem przebierać w
kobietach, zabawiając się i nie czekając na coś poważniejszego. Mogłem żyć
wiecznie, jeśli będę uważać i nie popełnię wielkich wykroczeń, za które wciąż
Bóg ma możliwość skazania mnie.
– No to co,
przyjacielu? Za nowe życie. – Connell uniósł szklankę i wznieśliśmy toast.
Za nowe, lepsze życie,
które przyniesie więcej niespodzianek, niż mógłbym się spodziewać… Ale czy
ktokolwiek może przewidzieć przyszłość? Los szykuje dla nas wiele
niespodzianek. Niektórych naprawdę się nie spodziewamy.