wtorek, 29 grudnia 2015

|01| Hello.

~Czuję pustkę w duszy, nie mogąc trzymać cię w ramionach. Wśród tłumu szukam twojej twarzy – wiem, że to niemożliwe, ale nie mogę nic na to poradzić. Moje poszukiwanie ciebie jest niekończącą się pogonią skazaną na przegraną.~
Wiatr kołysał drzewami, wprawiając liście w szelest. Śmiech dzieci roznosił się po parku, kiedy goniąc między alejkami, bawiły się. Rodzice rozmawiali spacerując, jednocześnie obserwując pociechy. Cieszyli się sobotnim przedpołudniem. Kwiecień rozpoczął się bardzo ciepło. Wysoki skok temperatury zaskoczył wszystkich – choć było to miłe zaskoczenie. Czując promyki słońca, muskające twarz człowiek miał wrażenie, że dzień staje się lepszy, a on sam od razu się uśmiechał. Mimo zmartwień i kłopotów każdy potrafił odnaleźć cząstkę szczęścia w zwykłym poranku, wieczorze, nocy.
Spokojnym krokiem szłam żwirową ścieżką z rękoma w kieszeniach jeansowych ogrodniczek. Spacery były moją codziennością i na świeżym powietrzu spędzałam około dwóch godzin. Pogoda przeważnie dopisywała, nie musiałam się o to martwić. Było mi coraz ciężej, ale z drugiej strony zbliżałam się do końca. Fizycznie byłam przygotowana do rozwiązania. Niestety z psychiką było znacznie gorzej. Bałam się tego co będę czuła, bałam się tego, co będzie później, gdy zostanę samotną matką.
Pomoc brata i mamy była ogromna, sama nie wiem, czy dałabym radę, gdyby nie oni. Pewnie pogrążyłabym się w tęsknocie i przestała jakkolwiek funkcjonować. Początki były najtrudniejsze. Snułam się po domu, szukając Louisa, chociaż wiedziałam, że on nie wróci. Nie będzie go. Ramki z naszymi zdjęciami przypominały mi o każdej spędzonej chwili, którą umieliśmy się cieszyć. Rok to za mało, ale teraz nie warto było rozmyślać nad tym. Dlaczego? Co mogłam zmienić? Byłam tu, on na górze i skazani na odległość żyliśmy dalej. Z każdym kolejnym dniem stawiałam krok do przodu, krok w stronę lepszej przyszłości. Po każdej burzy wychodzi słońce, prawda? Szukałam różnych motywacji i największą okazała się ciąża.
Wyszłam z kliniki oszołomiona, nie umiejąc zebrać myśli. Zalewała mnie fala strachu oraz wątpliwości. Jak miałam sobie poradzić z dzieckiem bez Louisa? Poza tym… Byłam w ciąży z Aniołem. Ledwie pojmowałam to, że istniał wszechświat i z trudnością tłumaczyłam sobie, jak to możliwe, że Anioł może zostać ojcem. Ale badania nie kłamały, a w portfelu miałam zdjęcie USG. Trzeci miesiąc… Był początek grudnia, więc to musiało się stać dokładnie przed jego odejściem. Wyczucie…
Pamiętałam długą drogę do domu. Wracałam metrem, wpatrzona w okno przed sobą. Próbowałam liczyć budynki, ale poruszaliśmy się zbyt szybko. To był głupi pomysł, lecz przydał się, gdy chciałam oderwać myśli od nowej wiadomości. A potem spojrzałam w niebo i zaczęłam zastanawiać się, czy on to widzi. Na pewno mnie obserwował, przecież obiecał. Coraz większy strach zbierał się we mnie, gdy wchodziłam do sypialni. Byłam wręcz przerażona, a myśl o wychowywaniu dziecka, którego ojcem był Anioł, wprawiała moje dłonie w drżenie.
Długie godziny spędziłam na siedzeniu przed komputerem i szukaniu informacji na temat półaniołów. Po trzecim fragmencie jakiegoś artykuły zrezygnowałam. Być może była to prawda, ale nie byłam w stanie tego wszystkiego przyswoić. Poza tym niektóre fakty mijały się ze sobą. Komu i w co miałam wierzyć? Louis niestety mi nie pomagał, a hormony wprowadzały mnie w stan irytacji. Bywały takie chwile, że i jego miałam ochotę udusić myślami. Na pewno wiedział o ciąży. Czemu nie dał żadnego znaku? Przez siedem miesięcy odkrywałam powoli radosne uczucie towarzyszące wiedzy, że niedługo zostanę matką. Strach był większy, tego nie ukrywam, ale nauczyłam się szukać również dobrych stron. Mając dziecko Louisa, nie byłabym samotna. Mama, Thomas… Tak, oni byli przy mnie, lecz to nie w nich widziałabym męża. To mój syn lub córka będzie miało cząstkę Lou. Jak dużą? – myślałam i wtedy zimny dreszcz przechodził przez moje ciało. Jak bardzo będzie się wyróżniać? Będzie miało dar przekazywania wspomnień? Będzie posiadało skrzydła? Tysiące myśli, wirujących w mojej głowie były męczące, doprowadzały do bólów głowy. Szukałam rozwiązania na wszystko, odpowiedzi – bezskutecznie.
~*~
Przez żaluzje w sypialni wdzierały się promyki słońca, które wybudziły mnie z drzemki. Zasnęłam od razu po przyjściu ze spaceru. Rozmyślenia i dość długi powrót zmęczył mnie wystarczająco. Odpoczywałam bardzo dużo, tak jak zalecała lekarka. Zresztą nikt nie musiał mnie do tego zmuszać – wystarczył ból pleców i spuchnięte nogi. Kochana mama doradziła mi, by trzymać je wyżej przy leżeniu i od jakiegoś czasu układałam pod łydkami stos poduszek. Nieco pomagało, ale im bliżej terminu tym trudniej.
Westchnęłam cicho i z jękiem podniosłam się z łóżka. Poprawiłam szarą koszulkę, która podczas spania, odsłoniła brzuch.
– Nie dajesz o sobie znać. Pewnie śpisz – mruknęłam do maleństwa i ziewając poszłam w stronę biurka.
Pochylając się nad blatem, otworzyłam okno i świeży powiew powietrza wdarł się do pokoju. Spojrzałam na kartki niedbale rozrzucone i uśmiechnęłam się. Louis uwielbiał pisać piosenki. To były jego uczucia i myśli oraz przeżycia. Nie wszystkie przeczytałam. To chyba dlatego, że nie miałam odwagi. Musiałam jeszcze poczekać. Może z czasem będzie łatwiej…
Podniosłam głowę i zaskoczona zauważyłam, że okno było zamknięte, a klamka przekręcona. Przecież to nie było możliwe. Czułam chłód, nie mogłam sobie wyobrazić, że je otwierałam. Cofnęłam się niepewnie i zmarszczyłam brwi. Nie zastanawiałam się nad tym. Pośpiesznie wyszłam z sypialni, nie mając zamiaru myśleć o takich rzeczach. Wiedziałam, że wtedy zwariuję. W moim życiu wydarzyło się wystarczająco dużo dziwnych sytuacji. Mogłabym przeżyć każdą taką nietypową chwilę i do czego by mnie to doprowadziło? Mój mąż był Aniołem, mój były narzeczony Upadłym i przynieśli mi naprawdę sporo rozrywki. Nigdy nie spodziewałabym się, że wszechświat mógł istnieć. Ależ o czym ja miałam pojęcie? Byłam tylko człowiekiem.
Poza tym… Pomyślałam o Evanie. Miałam wrażenie, że wyparował. Z jednej strony to byłaby świetna pespektywa, w końcu nie było go w mym życiu. Niestety z drugiej zbyt dobrze znałam Evana , by nie mieć wątpliwości. Nie ufałam mu. Miałam do tego prawo. Był inteligentny, a przemawiało przez niego zło, nad którym nie panował, więc wszystko, co robił, było nierozsądne, nieodpowiedzialne. To nie on ponosił konsekwencje. Być może wierzyłam, że się zmieni, ale to nie mogło nastąpić tak szybko. Potrzebował pomocy – nie mojej. Byłam zbędna i w tej kwestii nic nie mogłam zrobić. Przemawiało przeze mnie nieodparte uczucie, że Evan zaszył się gdzieś i spiskuje. Nie potrafiłam zepchnąć tej myśli w zakamarki umysłu. To wciąż powracało, kiedy tylko o nim wspomniałam.
Pokręciłam głową i skierowałam się do kuchni. Teraz najważniejsze było dziecko. Musiałam zapewnić mu miłość i bezpieczeństwo. Ach, i przeczytać stos książek o tym, jak radzić sobie z niemowlakiem. W tym przypadku po raz kolejny pomoc mojej mamy będzie cudowna. Suche fakty z poradników to coś innego, niż rady własnej matki, która odchowała dwójkę dzieci. Wszystko ułatwiała sprawa, że mama z Thomasem przeniosła się na stałe z San Diego do Los Angeles. Zamieszkali w moim starym mieszkaniu, wcześniejszy dom sprzedając. Wiązały się z nim wspomnienia, ale rozdrapywanie ran bolało. Mama musiała zmienić otoczenie, by normalnie funkcjonować. Pieniądze ulokowała w bank i nie martwiła się o przyszłość Thomasa. Bez problemu zatrudniła się w prywatnej klinice jako chirurg. Nic dziwnego, od swojego szefa dostała dobre rekomendacje. Lubiła pracę, którą wykonała, poświęcała jej się, ale nie nigdy nie zapominała o rodzinie. Tak samo tata, gdy żył. Wybijała szesnasta i to oznaczało, że wraca do domu, a tam nikt nie będzie rozmawiał o pracy.
Byłam dumna z mamy, nie załamała się, lecz wciąż walczyła. W sekrecie to mi dodała siły, aby poradzić sobie po stracie Louisa. Przerwałam studia dopiero po Nowym roku, gdy brzuch stał się bardziej widoczny. Nie chciałam plotek i spekulacji, w końcu mój mąż nie żył. Mogli pomyśleć, że dziecko było kogoś innego. Nie powinnam była się tym przejmować i nie zamierzałam, ale ze względu na malucha wolałam odpoczywać w zaciszu domu. Nie zwolniłam się z pracy. Mój szef okazał się naprawdę świetnym człowiekiem. Dawał mi kolejne zlecenia, wiedząc, że mogłam je wykonać w szybkim czasie. Siedziałam w domu, dzięki temu zajmowałam myśli.
Usiadłam przy stole z talerzem kanapek i zabrałam się za jedzenie. Delikatny wiatr poruszał firanką. Wzięłam kolejny kęs i prawie się zakrztusiłam, uświadamiając sobie, że okna nie są otwarte i tutaj nie ma prawa być przeciągu. Co właśnie działo się w moim domu? 

A o to i nasza Lullaby. Tak jak mówiłam, będzie rzadziej. Zmieniłam nam Culleya na Jamiego Campbell Bowera. Przystojny, co nie? Komentujcie, spamujcie, promujcie, a rozdziały będą częściej.

niedziela, 20 grudnia 2015

Prolog

Prolog
Jeśli niebiosa kiedykolwiek przemówiły
Ona jest ich ostatnim, prawdziwym przekazem
Każda niedziela staje się coraz bardziej posępna
Świeża trucizna każdego tygodnia
W świecie, w którym nic nie jest jasne, a każda strona ma dwa oblicza istnieje zupełnie inny wymiar, który jest trudny do pojęcia dla przeciętnego śmiertelnika. Gdyby zadrzeć głowę do góry i ujrzeć chmury, przesuwające się po błękitnym niebie, i spróbować wyobrazić sobie, że wszechświat może skrywać ogromne sekrety? Ujrzałbyś piękno ukryte w tajemnicy, która raz jest gorzka, raz słodka. Ale pamiętaj, w niektóre rzeczy musisz uwierzyć nie widząc tego.
Culley
Miałem wrażenie, że ziemia pod moimi nogami zadrżała. Chociaż może to nie było złudzenie. Szafka przy oknie wydała dziwny dźwięk, a porcelana mej matki zastukała.  Dobrze, że biedaczki tymczasowo nie było w domu. Wbiłem wzrok w podłogę, wsuwając ręce do kieszeni spodni. Zacisnąłem dłonie w pięści i czekałem. Nie mogłem bardziej rozgniewać ojca. Ostatnio grałem mu na nerwach. Był drażliwy na punkcie wszystkiego, co zrobiłem. Powoli miałem dość całej tej grzeczności panującej wokół. Wiedziałem, ze nachodzi ten czas. Moment, w którym musiałem dorosnąć i sprostać nowym problemom i wymaganiom mego ojca.
Byłem młody, w oczach Aniołów i Archaniołów mogłem być jedynie dzieckiem. Mając dwadzieścia osiem lat i zatrzymując się na wyglądzie dwudziestolatka, nikłem przy rodzinie. Mogłem odczekać kolejne dekady, kolejne wieki, by przekroczyć próg setki, a nawet więcej, ale nie widziałem perspektyw. Jaka czekała mnie tu przyszłość? Nudnego aniołka, który żył w dobroci i dostatku.
– Coś powiedział?! – ryknął ojciec, jakby chciał powtórki. Czyżby nie usłyszał? Starość nie radość.
Na jego twarzy malowała się wściekłość zmieszana z rozczarowaniem. W oczach można było dostrzec iskierki, które nie zapowiadały dobrej wiadomości. Archanioł Uriel stał przede mną w białej szacie, na nogach miał trampki, co nie pasowało do jego stroju, ale nie zwracał na to uwagi. W zasadzie ja też nie powinienem w takiej sytuacji. Po prostu nie miałem odwagi dłużej patrzyć w jego oczy. 
Jestem wypełniony Bożym Światłem. Jestem wiecznie promiennością, kochaniem i mądrością – pomyślałem. Tak był opisywany mój ojciec. Wszakże tylko ja umiałem rozgniewać go tak mocno, że dostawał białej gorączki. Można było to nazwać osobistym talentem, jednak czy to oznaczało, że bylem zły? Czasami cel uświęca środki i jestem pewien, że dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Wywróciłem  na niego oczami, mimo mojej wiedzy o tym, jaki ten gest był  niekulturalny. Uniosłem spojrzenie, skanując uważnie jego postać.  Wsunąłem dłonie do tylnych kieszeni spodni i wzruszyłem ramionami z  zupełnie obojętnym wyrazem twarzy, co... właściwie kontrastowało z całym  nim i jego aktualną postawą oraz krzepkim humorem.
– Zawsze wierzyłem, ojcze, że jesteś zdrów i twój słuch nigdy nie narazi się na szwank – westchnąłem.
– Culleyu, Abramie… – zaczął mówić do mnie dwoma imionami, nie było dobrze. – Nie masz prawa rzucać takich słów bez podstawnie. Jesteś kim jesteś. Nie wyrzekniesz się bycia aniołem.
– Wierzę, że w obliczu Boga wszystko jest możliwe –  odetchnąłem i przymknąłem na chwilę oczy, ponieważ kolejna, tym razem  bardziej poważna sprzeczka z ojcem doprowadzała mnie do szaleństwa.
W tamtej chwili byłem jak wulkan, który w każdej chwili mógł wybuchnąć, niosąc ze sobą zniszczenie i nowe problemy ale tym razem o wiele większe. Przy nim zawsze próbowałem się opanować. Starcie z nim oznaczało przegraną dla mnie, dlatego starałem się nie doprowadzić do większej afery niż była teraz.
– Culley! – krzyknął, a jego gniew spowodował drugie trzęsienie ziemi pod naszą rezydencją.
Oparłem ręce o stół, by się nie wywrócić. Ile miał siły, by co chwila wyładowywać się na biednym domu. Powiedziałem, co czułem. Nauczyli mnie, żeby nie kłamać i być szczerym. Dlaczego teraz to ja miałem być najgorszy? Wyznałem prawdę. Ale to było jak nie wypowiedziana wojna.
– Jeśli naprawdę nie wyrażasz chęci, bym był sobą, obawiam się, że już więcej się nie zobaczymy – odparłem po chwili namysłu, kiedy się wyprostowałem po rozgardiaszu, jaki mężczyzna spowodował swoją ogromną mocą. –  Już postanowiłem, a jeśli masz do kogoś zażalenia o moją wolną wolę,  proszę, zwróć się do Pana, bo to jego zasługa. Tego chciał i taka jest  moja misja.
– Bóg cię… – Zacisnął zęby, wiedząc, że nie może dokończyć. To byłoby przekleństwo.
Uśmiechnąłem się nieznacznie i wzruszyłem ramionami. Cóż poradzić? Kolejna kłótnia, która nie przyniosła rozwiązania. Tym razem nie zamierzałem ulegać woli ojca. Postawię na swoim. Za wszelką cenę.
~~~*~~~~
Witajcie. Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że tu jestem. Mam całkiem fajny pomysł. Niedługo zobaczycie zwiastun - mam nadzieję. Kiedy pierwszy rozdział? Gdy będę miała już 5 gotowych.
Muszę mieć coś na zapas.
Och, ta część będzie zawierała więcej wątków. Skupimy się na dwójce nowych, głównych bohaterów, czyli: Culley i Aimee. Oczywiście, że Lullaby i Louis będą. Nawet Evan odegra ważną rolę. Tęskniliście? :) Wesołych świąt!
Tweetujcie pod #LWDff