~Czuję pustkę w duszy, nie mogąc
trzymać cię w ramionach. Wśród tłumu szukam twojej twarzy – wiem, że to
niemożliwe, ale nie mogę nic na to poradzić. Moje poszukiwanie ciebie jest
niekończącą się pogonią skazaną na przegraną.~
Wiatr kołysał drzewami,
wprawiając liście w szelest. Śmiech dzieci roznosił się po parku, kiedy goniąc
między alejkami, bawiły się. Rodzice rozmawiali spacerując, jednocześnie
obserwując pociechy. Cieszyli się sobotnim przedpołudniem. Kwiecień rozpoczął
się bardzo ciepło. Wysoki skok temperatury zaskoczył wszystkich – choć było to
miłe zaskoczenie. Czując promyki słońca, muskające twarz człowiek miał wrażenie,
że dzień staje się lepszy, a on sam od razu się uśmiechał. Mimo zmartwień i
kłopotów każdy potrafił odnaleźć cząstkę szczęścia w zwykłym poranku,
wieczorze, nocy.
Spokojnym krokiem szłam
żwirową ścieżką z rękoma w kieszeniach jeansowych ogrodniczek. Spacery były
moją codziennością i na świeżym powietrzu spędzałam około dwóch godzin. Pogoda
przeważnie dopisywała, nie musiałam się o to martwić. Było mi coraz ciężej, ale
z drugiej strony zbliżałam się do końca. Fizycznie byłam przygotowana do
rozwiązania. Niestety z psychiką było znacznie gorzej. Bałam się tego co będę
czuła, bałam się tego, co będzie później, gdy zostanę samotną matką.
Pomoc brata i mamy była
ogromna, sama nie wiem, czy dałabym radę, gdyby nie oni. Pewnie pogrążyłabym
się w tęsknocie i przestała jakkolwiek funkcjonować. Początki były
najtrudniejsze. Snułam się po domu, szukając Louisa, chociaż wiedziałam, że on
nie wróci. Nie będzie go. Ramki z naszymi zdjęciami przypominały mi o każdej
spędzonej chwili, którą umieliśmy się cieszyć. Rok to za mało, ale teraz nie
warto było rozmyślać nad tym. Dlaczego? Co mogłam zmienić? Byłam tu, on na
górze i skazani na odległość żyliśmy dalej. Z każdym kolejnym dniem stawiałam
krok do przodu, krok w stronę lepszej przyszłości. Po każdej burzy wychodzi
słońce, prawda? Szukałam różnych motywacji i największą okazała się ciąża.
Wyszłam z kliniki
oszołomiona, nie umiejąc zebrać myśli. Zalewała mnie fala strachu oraz
wątpliwości. Jak miałam sobie poradzić z dzieckiem bez Louisa? Poza tym… Byłam
w ciąży z Aniołem. Ledwie pojmowałam to, że istniał wszechświat i z trudnością
tłumaczyłam sobie, jak to możliwe, że Anioł może zostać ojcem. Ale badania nie
kłamały, a w portfelu miałam zdjęcie USG. Trzeci miesiąc… Był początek grudnia,
więc to musiało się stać dokładnie przed jego odejściem. Wyczucie…
Pamiętałam długą drogę
do domu. Wracałam metrem, wpatrzona w okno przed sobą. Próbowałam liczyć
budynki, ale poruszaliśmy się zbyt szybko. To był głupi pomysł, lecz przydał
się, gdy chciałam oderwać myśli od nowej wiadomości. A potem spojrzałam w niebo
i zaczęłam zastanawiać się, czy on to widzi. Na pewno mnie obserwował, przecież
obiecał. Coraz większy strach zbierał się we mnie, gdy wchodziłam do sypialni.
Byłam wręcz przerażona, a myśl o wychowywaniu dziecka, którego ojcem był Anioł,
wprawiała moje dłonie w drżenie.
Długie godziny
spędziłam na siedzeniu przed komputerem i szukaniu informacji na temat
półaniołów. Po trzecim fragmencie jakiegoś artykuły zrezygnowałam. Być może
była to prawda, ale nie byłam w stanie tego wszystkiego przyswoić. Poza tym
niektóre fakty mijały się ze sobą. Komu i w co miałam wierzyć? Louis niestety
mi nie pomagał, a hormony wprowadzały mnie w stan irytacji. Bywały takie
chwile, że i jego miałam ochotę udusić myślami. Na pewno wiedział o ciąży.
Czemu nie dał żadnego znaku? Przez siedem miesięcy odkrywałam powoli radosne
uczucie towarzyszące wiedzy, że niedługo zostanę matką. Strach był większy,
tego nie ukrywam, ale nauczyłam się szukać również dobrych stron. Mając dziecko
Louisa, nie byłabym samotna. Mama, Thomas… Tak, oni byli przy mnie, lecz to nie
w nich widziałabym męża. To mój syn lub córka będzie miało cząstkę Lou. Jak
dużą? – myślałam i wtedy zimny dreszcz przechodził przez moje ciało. Jak bardzo
będzie się wyróżniać? Będzie miało dar przekazywania wspomnień? Będzie
posiadało skrzydła? Tysiące myśli, wirujących w mojej głowie były męczące,
doprowadzały do bólów głowy. Szukałam rozwiązania na wszystko, odpowiedzi –
bezskutecznie.
~*~
Przez żaluzje w
sypialni wdzierały się promyki słońca, które wybudziły mnie z drzemki. Zasnęłam
od razu po przyjściu ze spaceru. Rozmyślenia i dość długi powrót zmęczył mnie
wystarczająco. Odpoczywałam bardzo dużo, tak jak zalecała lekarka. Zresztą nikt
nie musiał mnie do tego zmuszać – wystarczył ból pleców i spuchnięte nogi.
Kochana mama doradziła mi, by trzymać je wyżej przy leżeniu i od jakiegoś czasu
układałam pod łydkami stos poduszek. Nieco pomagało, ale im bliżej terminu tym
trudniej.
Westchnęłam cicho i z
jękiem podniosłam się z łóżka. Poprawiłam szarą koszulkę, która podczas spania,
odsłoniła brzuch.
– Nie dajesz o sobie
znać. Pewnie śpisz – mruknęłam do maleństwa i ziewając poszłam w stronę biurka.
Pochylając się nad
blatem, otworzyłam okno i świeży powiew powietrza wdarł się do pokoju.
Spojrzałam na kartki niedbale rozrzucone i uśmiechnęłam się. Louis uwielbiał
pisać piosenki. To były jego uczucia i myśli oraz przeżycia. Nie wszystkie
przeczytałam. To chyba dlatego, że nie miałam odwagi. Musiałam jeszcze
poczekać. Może z czasem będzie łatwiej…
Podniosłam głowę i
zaskoczona zauważyłam, że okno było zamknięte, a klamka przekręcona. Przecież
to nie było możliwe. Czułam chłód, nie mogłam sobie wyobrazić, że je
otwierałam. Cofnęłam się niepewnie i zmarszczyłam brwi. Nie zastanawiałam się
nad tym. Pośpiesznie wyszłam z sypialni, nie mając zamiaru myśleć o takich
rzeczach. Wiedziałam, że wtedy zwariuję. W moim życiu wydarzyło się
wystarczająco dużo dziwnych sytuacji. Mogłabym przeżyć każdą taką nietypową
chwilę i do czego by mnie to doprowadziło? Mój mąż był Aniołem, mój były
narzeczony Upadłym i przynieśli mi naprawdę sporo rozrywki. Nigdy nie
spodziewałabym się, że wszechświat mógł istnieć. Ależ o czym ja miałam pojęcie?
Byłam tylko człowiekiem.
Poza tym… Pomyślałam o
Evanie. Miałam wrażenie, że wyparował. Z jednej strony to byłaby świetna
pespektywa, w końcu nie było go w mym życiu. Niestety z drugiej zbyt dobrze
znałam Evana , by nie mieć wątpliwości. Nie ufałam mu. Miałam do tego prawo.
Był inteligentny, a przemawiało przez niego zło, nad którym nie panował, więc
wszystko, co robił, było nierozsądne, nieodpowiedzialne. To nie on ponosił
konsekwencje. Być może wierzyłam, że się zmieni, ale to nie mogło nastąpić tak
szybko. Potrzebował pomocy – nie mojej. Byłam zbędna i w tej kwestii nic nie mogłam
zrobić. Przemawiało przeze mnie nieodparte uczucie, że Evan zaszył się gdzieś i
spiskuje. Nie potrafiłam zepchnąć tej myśli w zakamarki umysłu. To wciąż
powracało, kiedy tylko o nim wspomniałam.
Pokręciłam głową i
skierowałam się do kuchni. Teraz najważniejsze było dziecko. Musiałam zapewnić
mu miłość i bezpieczeństwo. Ach, i przeczytać stos książek o tym, jak radzić
sobie z niemowlakiem. W tym przypadku po raz kolejny pomoc mojej mamy będzie cudowna.
Suche fakty z poradników to coś innego, niż rady własnej matki, która odchowała
dwójkę dzieci. Wszystko ułatwiała sprawa, że mama z Thomasem przeniosła się na
stałe z San Diego do Los Angeles. Zamieszkali w moim starym mieszkaniu,
wcześniejszy dom sprzedając. Wiązały się z nim wspomnienia, ale rozdrapywanie
ran bolało. Mama musiała zmienić otoczenie, by normalnie funkcjonować.
Pieniądze ulokowała w bank i nie martwiła się o przyszłość Thomasa. Bez
problemu zatrudniła się w prywatnej klinice jako chirurg. Nic dziwnego, od
swojego szefa dostała dobre rekomendacje. Lubiła pracę, którą wykonała,
poświęcała jej się, ale nie nigdy nie zapominała o rodzinie. Tak samo tata, gdy
żył. Wybijała szesnasta i to oznaczało, że wraca do domu, a tam nikt nie będzie
rozmawiał o pracy.
Byłam dumna z mamy, nie
załamała się, lecz wciąż walczyła. W sekrecie to mi dodała siły, aby poradzić
sobie po stracie Louisa. Przerwałam studia dopiero po Nowym roku, gdy brzuch
stał się bardziej widoczny. Nie chciałam plotek i spekulacji, w końcu mój mąż
nie żył. Mogli pomyśleć, że dziecko było kogoś innego. Nie powinnam była się
tym przejmować i nie zamierzałam, ale ze względu na malucha wolałam odpoczywać
w zaciszu domu. Nie zwolniłam się z pracy. Mój szef okazał się naprawdę
świetnym człowiekiem. Dawał mi kolejne zlecenia, wiedząc, że mogłam je wykonać
w szybkim czasie. Siedziałam w domu, dzięki temu zajmowałam myśli.
Usiadłam przy stole z
talerzem kanapek i zabrałam się za jedzenie. Delikatny wiatr poruszał firanką.
Wzięłam kolejny kęs i prawie się zakrztusiłam, uświadamiając sobie, że okna nie
są otwarte i tutaj nie ma prawa być przeciągu. Co właśnie działo się w moim
domu?
A o to i nasza Lullaby. Tak jak mówiłam, będzie rzadziej. Zmieniłam nam Culleya na Jamiego Campbell Bowera. Przystojny, co nie? Komentujcie, spamujcie, promujcie, a rozdziały będą częściej.